Black Milk – If There’s A Hell Below

Black Milk – If There’s A Hell Below

Pochodzący z Detroit Curtis Cross aka Black Milk ponownie nie zawiódł. Siódmy jego album zatytułowany 'If There’s A Hell Below’ wydany nakładem Computer Ugly Records to kawał naprawdę przemyślanej producenckiej i raperskiej roboty. Producenckiej i raperskiej, bo w przypadku tego artysty trzeba zaznaczyć, że sam jest autorem większości tekstów i bitów na swoich płytach, a absolutnie nie są to płyty przeciętnie. Ludzie, których zaprasza do kooperacji, to też wysoka półka. Na płycie usłyszymy dogranych Bun B, Blu, Pete Rocka czy Random Axe’a.

Teoretycznie mógłbym stwierdzić, że album ten jest nudny i do twórczości Curtisa nie wnosi nic nowego, bo to nadal płyta na tym samym wysokim poziomie. Myślę jednak, że to byłoby dla tego artysty bardzo krzywdzące, a i Was zapewne nie zachęciłoby do zapoznania się z jego twórczością, więc w kilku zdaniach postaram się wyjaśnić czemu ta płyta jest jednym z najlepszych krążków, które ukazały się w tym roku.

W każdym z dwunastu kawałków spotykamy się z czymś innym, chociaż tajemnicza i przenikliwa aura wydaje się być jakby znajoma. Główną częścią składową są elementy perkusyjne, które zaaranżowano na bardzo wiele ciekawych sposobów. Bit, który wybijają, skutecznie wwierca się w głowę i pozostaje w niej na długo. Kolejnym elementem jest baza sampli, która zabiera nas w podróż przez niezwykle różne podgatunki muzyczne. Odnajdziemy tutaj między innymi klasyczny drum & bass z lat 80-tych, muzykę klubową, liczne naleciałości house’owe, zsamplowaną jazzową trąbkę i wiele kolejnych, ukrytych gdzieś pomiędzy warstwami dźwięku. Tutaj naprawdę wiele się dzieje, a odkrywanie kolejnych akcentów w utworze przynosi bardzo wiele satysfakcji. Jeśli miałbym wybrać ulubiony utwór, to zdecydowanie byłoby to 'Detroit’s New Dance Show’, który wydaje się być również idealnym wprowadzeniem do albumu, jeśli ktoś nie jest przekonany czy chce 'marnować’ nieco mniej niż godzinę na zapoznanie się z całym materiałem.

Po względnym omówieniu warstwy instrumentalnej (nie będę przecież zdradzał wszystkiego, bo sam mimo kilkunastu odsłuchań nadal natrafiam na kolejne dźwięki), wypadałoby powiedzieć chociaż słowo o warstwie lirycznej i samej technice rapu. Głównym tematem, który porusza artysta, jest dorastanie w Detroit- wymarłym mieście w dużej mierze zapomnianym przez świat, mieście-trupie pełnym przestępczości i niebezpieczeństw. Opowieść ta, na swój sposób melancholijna i przejmująco smutna, wydaje się być również tajemnicza i odrealniona, zwłaszcza patrząc poprzez pryzmat dość wygodnickiego życia w stosunkowo bezpiecznych społecznościach europejskich, snuta jest przy pomocy bardzo różnego, zależnie od charakteru utworu, flow. Curtis często wspomaga się również narracją pierwszoosobową, co sprawia, że utwór nabiera jeszcze bardziej personalnego charakteru. Mimo tego, że Detroit jest miastem pełnym przestępców, to Curtis przełamuje schemat i odbiega daleko poza stereotyp typowego gangstera-cwaniaczka z getta i w dużej mierze nie identyfikuje się z otaczającym go światem.

Dla mnie ta płyta to solidny kawał dobrego muzycznie i lirycznie materiału, do którego aż przyjemnie się wraca. Roztacza ona refleksyjną aurę, która jednak niesie ze sobą światełko nadziei i obietnicę, która jednak nie została dokończona. Oby Black Milk na swojej kolejnej płycie kontynuował ten wątek i nadal trzymał poziom, który reprezentuje. W moim prywatnym zestawieniu płyta ma bardzo duże szanse na album roku, bo idealnie dograny jest w niej mastering, kompozycja, dobrane elementy muzyczne, klimat i tekst.

Ocena to zdecydowane 9/10

https://www.youtube.com/watch?v=ZJT9kRC6vwY