Massive Attack – Ritual Spirit EP

Massive Attack – Ritual Spirit EP

Chyba każdy ma swój ulubiony zespół, no nie? Ja też mam. To właśnie Massive Attack. Z tej perspektywy ciężko być obiektywnym, bo często jest tak, że jeśli nasi ulubieni wykonawcy coś wydają, to niezależnie czy jest to słabe czy dobre wydawnictwo – kupujemy to i nam się podoba. Jeśli zerkniecie na nasze podsumowanie lat 2010-2015 oraz na inne recenzje, to zobaczycie, że prawdopodobnie jestem jedną z nielicznych osób na świecie, które bronią i doceniają Heligoland. Niestety, choćbym bardzo chciał to nie potrafię obronić tego gówna, a raczej Massive Gówna, które właśnie wydali.

Jakoś dwa lata temu widziałem zdjęcie, na którym Robert siedział razem z Trickym przed komputerem i prawdopodobnie kleili jakąś piosenkę. Pomyślałem sobie, że powrót Tircky’ego do Massive’ów to najlepsza rzecz jaka może się im przydarzyć, bo ten człowiek jest doskonałą charyzmatyczną twarzą, jakiej ten zespół zawsze potrzebował. Jakież było moje rozczarowanie, gdy w głośnikach zabrzmiał beznadziejny, spisany na kolanie „Take It There”, z patetycznym pianinem na trzy akordy. Jednak chwilę potem mnie olśniło: No tak, przecież Tricky ostatnio także pozbawiony jest twórczej koncepcji co jak widać odbiło się na współpracy z Robertem i Daddym G(BTW, gdzie jest on i Horace?). Ale bez jaj, Robert w refrenie „Take It There” brzmi jakby pierwszy raz złapał za mikrofon i aż się nie chce wierzyć, że to ten sam facet, który śpiewał w „Splitting The Atom”.

Pierwszy kawałek z Roots Manuvą nie zapowiada takiej katastrofy, powiedziałbym nawet, że jest to spoko folgowanie z obecnymi klubowymi trendami, chociaż prawdę mówiąc Roots jest najjaśniejszą stroną „Dead Editors”, a pewnie i całej epki. O tytułowym utworze nie będę wspominał, bo to chyba jakiś ponury żart. Całkiem spoko wypadają Young Fathers w „Voodoo In My Blood”, ale całościowo i tak wieje nudą i brakiem pomysłu.

Przykro mi to mówić, ale ta epka jest najgorszą rzeczą jaką Massive Attack wydali KIEDYKOLWIEK. Ich twórczość zawsze opierała się na chwytliwych piosenkach, nieziemsko wykręconych syntezatorach i budowaniu różnorodnego klimatu(wesołego, melancholijnego, tajemniczego, tanecznego itp.), a tutaj są po prostu nudni i banalni. Przesadna podniosłość i uroczystość oraz naiwne środki wyrazu to coś, co zawsze omijali z daleka w swoich utworach. Nie wiem co im się stało i tym bardziej niepokoi mnie fakt, że od ostatniego wydawnictwa minęło 6 lat, w ciągu których powinni dostarczyć nam przynajmniej trzy doskonale skomponowane piosenki. To podobno pierwsza z dwóch lub trzech epek, mających zapowiadać nowy album, ale jeśli tak ma on wyglądać, to pozostaje nam się modlić by ta nadchodząca katastrofa była umiarkowana.

OCENA: 4/10