Colours of Ostrava 2016 – PROLOG
Adam „Attaché” Dąbrowski: Śląscy melomanii w większym lub mniejszym stopniu zetknęli się z Colours of Ostrava – albo ze względu na reklamy w mediach lokalnych albo przez znajomych. O dziwo do Ostrawy wybrałem się pierwszy raz w życiu, pomimo tego, że miasto to jest oddalone o niecałe 100 km od Katowic. Na ostrawskim dworcu głównym uświadomiłem sobie jak bardzo weszły mi w krew felietony Mateusza Kazuli, w których opisywał architekturę raczkującego kapitalizmu – widok doniczek na parapetach głównego holu + ogólny wystrój dworca powodował, że czuliśmy się jakby w tym miejscu zatrzymał się czas po rozpadzie Czechosłowacji w 1993.
O Hucie Dolni Vitkovice należałoby napisać osobny artykuł – już z oddali cały kompleks sprawiał wrażenie przerażającego, ogromnego, potężnego kolosa górującego nad całym miastem – jakbyśmy się zbliżali do mrocznego, industrialnego zamczyska… nic, więc dziwnego, że nazywane są ostrawskimi Hradczanami. Poruszając się po samym dosyć sporym terenie festiwalu nie wiedziałem, w którą stronę się patrzeć, bo co się nie obejrzałem to byłem zachwycony architekturą obiektu oraz jej detalami – czułem się trochę jak japoński turysta. Pogoda była wówczas paskudna, co dodatkowo podkreślało surowy klimat miejscówki, choć niezbyt dobrze wpływało na frekwencje publiczności na pierwszych koncertach.
Na szczęście po godzinie 19., czyli gdy impreza zaczynała się rozkręcać, przestało obficie padać, a my mogliśmy się skupić na odkrywaniu muzycznych niespodzianek ostrawskiego festiwalu.
Colours of Ostrava 2016 – dzień pierwszy