Na blogu ”Polifonia” Bartek Chacicki napisał odnośnie płyty Swnas: „Są jednak rzeczy ważniejsze niż Conchita Wurst z dzisiejszymi nagłówkami prasy żerującymi na homofobii części społeczeństwa. Należy do nich wchodząca dziś na rynek płyta Swans” Skoro emocje po Eurowizji minęły możemy wrócić do normalności dnia codziennego.
Po dwóch latach Swansi znów nagrali dwupłytowy album powalający swoją epickością. O ile przy poprzedniej płycie trzeba było się maksymalnie skupić, to ”To be kind” jest łatwiej przyswajalne. Trudno powiedzieć czy nowy album jest lepszy niż ”The Seer”, jednak na pewno dorównuje poprzednikowi rozwijając naszkicowane tam motywy. Muzycznie po raz kolejny mamy do czynienia z hałasem, który nadchodzi niespodziewanie kiedy tylko zechce. 30 minutowy dokument Pitchforka, odnośnie The Seer, rozpoczyna się od próby zespołu i ustawiania głośności sprzętu, lider oraz wokalista Michael Gira wskazując palcem w górę mówi: głośniej, głoośniej, głooooośniej! Tak samo jak na poprzednim albumie kompozycje są długie, po 10, 17 minut, jedna trwa też 34minuty. Mimo to nie nudzą się. Wręcz odwrotnie: partie gitarowe są ciekawie rozbudowane i wciągają w wir wypełniając przestrzeń utworów, a wejścia perkusyjne rzadziej chaotyczne, nie tylko nadają rytm, ale i budują mistycyzm. Michael Gira znów popadł w szamanizm, nie śpiewa a bardziej wykrzykuje poszczególne frazy. I robi to w tak mocny sposób, że trudno uwierzyć, że facet ma 60 lat. Swansi perfekcyjnie przemieszczają się pomiędzy monumentalnym i zarazem surowym brzmieniem a melancholią i poważną atmosferą. Jest to ich największa zaleta, może nawet cel dla którego się ich słucha – aby samemu to poczuć. Chcąc podkreślić dramatyzm utworów muzycy nieraz sięgają po ciekawe i zapomniane instrumenty. Dzięki „The Seer” stali się ulubieńcami mediów; w ogóle ostatnio zauważyłem zwiększoną popularność Swansów – coraz więcej ludzi ich odkrywa i słucha, nie tylko z mojego otoczenia. Niesamowite, że zespół założony w latach 80-tych powraca dzisiaj w bardziej dojrzałej odsłonie, a mimo to liczba fanów wciąż wzrasta, tak jakby powstał 5 lat temu. W żadnym wypadku nie jest to odcinanie kuponów, a bardziej nawet próba odejścia od przeszłości, która mimo wszystko jest w stylistyce Swans cały czas obecna. Z całą pewnością koncertowa wersja jest potwierdzeniem dojrzałości zespołu. Gira skompletował zespół grający szybko, płynnie i – co najważniejsze – bardzo, bardzo głośno. Niby nie jest to nic szczególnego, niemniej przeniesienie dynamiki i natężenia dźwięków na scenę jest zawsze technicznym i artystycznym wyzwaniem.
Swans mają zagrać na tegorocznym Unsoundzie, kto wie – może nawet w kościele Piotra i Pawła. Jest to ryzyko architektoniczne, bo kościół może potem czekać poważny remont. To Be Kind miażdży i wciąga, słucham go już tydzień i ciągle odkrywam nowe wątki, zagubione gdzieś tam.
Ciekawi mnie ile jeszcze Swonsi pociągną, czy nagrają kolejną genialną płytę i w ten sposób zamkną trylogię trzech dzieł pod rząd? Zobaczymy w październiku jaką Gira ma moc. Jak na razie jest u szczytu możliwości.
Ocena: 8.5