Ostatnio rozmawiałem ze znajomym o kondycji współczesnego hip hopu. Uznał on, że w tym gatunku już wszystko zostało powiedziane i nic ciekawego się nie urodzi, nie widać żadnego progresu ani świeżości. Zacząłem się nad tym poważnie zastanawiać i dla ułatwienia sobie analizy podzieliłem wykonawców hip hopowych na cztery kategorie. Pierwszą tworzą wykonawcy zaangażowani komercyjnie: Drake, Kanye West i Snoop Lion(R.I.P Snoop Dogg). Drugą grupę stanowią wykonawcy nieszkodliwie ocierający się o komercję, tacy jak Wiz Khalifa, Kendrick Lamar i A$AP Rocky. Do trzeciej zaliczyłbym Oldschoolowców, dziadków z Public Enemy, De La Soul, Cypress Hill. Ostatnia grupa to nowatorski Underground czyli wykonawcy tacy jak Shabazz Palaces, Clipping i właśnie Death Grips. Od pierwszych trzech grup trudno spodziewać się cudów nowatorstwa, rzadko się zdarza że jakiś wykonawca zmienia oblicze muzyki dwa razy. Nie oznacza to oczywiście, że wykonawcy old i newschoolowi nie robią nic wartościowego, wielu z nich tworzy nadal dobry hip hop i zachowuje wysoki poziom muzyczny. W końcu wszyscy czekamy z niecierpliwością na nowy Wu Tang. Natomiast reprezentanci ostatniej grupy mają się czym pochwalić w dziedzinie świeżości.
Death Grips jest zespołem, który solidnie pracuje i dba o swoją niezależność artystyczną. W przeciągu zaledwie trzech lat istnienia wydali jeden mixtape i trzy albumy. Znani są z tego, że nie godzą się na narzuconą z góry politykę wielkich wytwórni cały czas grając według własnej wizji i koncepcji. Konflikty z wytwórniami skłoniły ich nawet do wydania dwóch ostatnich płyt za darmo, w internecie.
Słuchaczy, którzy w hip hopie szukają lirycznego przekazu od razu uprzedzam, że mogą zignorować Death Grips, i posłuchać raczej Ghostface Killah czy innego storytellinga. Na ”Government Plates” warstwa liryczna zeszła bowiem na drugi plan. Porównując ją do poprzednich płyt łatwo dostrzec, że rola wokalu została znacznie pomniejszona. Na poprzedniej płycie ”Exmilitary” Stefan Burnett dosłownie wykrzykiwał swoje zwrotki i można było odczuć, że rywalizuje z równie głośnym podkładem. Jeżeli tak rzeczywiście było, to na Government Plates Burnett odpuścił na rzecz wariacji z syntezatorami. Wystarczy posłuchać singlowego ”You might think he loves you for your money but I know what he really loves you for it’s your brand new leopard skin pillbox hat” (Co to w ogóle za tytuł?!) aby zrozumieć, że nie będzie to prosta i przyjemna płyta. Kiedy puściłem ten kawałek koledze, stwierdził, że nie wie na czym ma się skupić, bo jak sam powiedział, najpierw słychać wykrzykiwanie, potem dubstep, a później jeszcze psychodeliczny metal. I rzeczywiście jest to najbardziej nieprzystępna płyta Death Grips, jaką stworzyli. To co się na niej dzieje jest prawie nie do ogarnięcia, to jeden wielki nieustanny bród i dym. Słychać tu wpływy Industrialu, IDM’u, techno prosto z Detroid, post-dubspetu i Bóg wie czego jeszcze. Początkowo można mieć wrażenie, że każdy utwór jest chaotyczny, tak jakby powstał w wyniku nieumiejętnego posługiwania się sprzętem muzycznym. Dopiero po kolejnych odsłuchaniach ujawnia się świeżość tej muzyki, zachowującej równocześnie klimat poprzednich produkcji zespołu. Z tego właśnie powodu fanom trzech pierwszych grup płyta ta może się nie spodobać, być może nie zdołają przetrwać nawet dwóch utworów z „Government Plates”. Proponuję im zatem zapoznać się z pierwszym albumem grupy ”Money Store”, może ona ich przekona.
Government Plates jest dobrym materiałem, jednak aby docenić jego złożoność, trzeba się bardzo otworzyć i poświęcić sporo czasu na zrozumienie sensu brudnych dźwięków, którymi zespół świadomie się posługuje. Wszystko to sprawia że Death Grips stanowczo kroczą eksperymentalną drogą, prezentując nowe oblicze hip hopu dzięki czemu, gatunek ten nie jest skazany na zastój. Widać, że coś w nim drga i coś się dzieje.
Ocena: 8.0