Pod aliasem Prins Thomas kryje się pochodzący z Oslo przesympatyczny DJ i producent Thomas Moen Hermansen, który zasłynął, wraz z Lindstromem i Toddem Terje, jako twórca brzmienia „norweskiego disco”. 21 stycznia 2017 roku, tuż przed jego katowickim występem w ramach before’u Festiwalu Tauron Nowa Muzyka, mieliśmy przyjemność porozmawiać z norweskim artystą o jego rodzinie, pasji do muzyki i gotowaniu.
future-bass.pl: Jak oceniasz kondycję norweskiej sceny muzyki elektronicznej?
Thomas: Ta scena jest dość spora, jest dużo ludzi, którzy pracują nad muzyką elektroniczną różnych gatunków – to się przenika. Masz ludzi, którzy zajmują się jazzem, rockiem czy metalem. Wydałem parę techno wydawnictw u gościa, który na co dzień zajmował się black metalem – scena norweska jest pełna ludzi z otwartymi głowami. Z jednej strony jest ona mała i wąska, a z drugiej dużo ludzi coś ogarnia.
f-b.pl: Ludzie lubią eksplorować?
T: Tak, myślę, że ta eksploracja opiera się na chęci zrobienia czegoś fajnego, niekomercyjnego i niezbyt wiążącego z budowaniem kariery.
f-b.pl: Jaka jest zatem twoja definicja nowej muzyki?
T: Dla mnie ta definicja jest bardzo prosta – nowa muzyka, to taka, która wychodzi teraz <śmiech>. Nie szukam jakiejś specyficznej jakości – kupuję bardzo dużo starych i nowych nagrań, ale moja idea polega na tym, że nie trzeba tworzyć nowych inwencji czy być specyficznym gościem. Próbuję znaleźć nową muzykę na zasadzie budowania bloczków, którą potem wykorzystuję za konsoletę.
f-b.pl: Abletonowski sposób! <śmiech> Czy zatem nowa technologia jest najważniejsza przy robieniu fajnych, nowych rzeczy?
T: Nie do końca. Myślę, że technologia powinna być funkcjonalna i łatwa do opanowania przez człowieka, ale to też wiele od niego zależy. Niektórzy ludzie rozumieją technologię lepiej niż inni.
f-b.pl: Sprzęty analogowe, modulary itp. wymagają właśnie większej wiedzy, świadomego działania.
T: Tak, ale uważam, że jeśli masz świetny pomysł to możesz zrobić dobry kawałek używając tylko swojego telefonu – nie potrzebujesz wielu sprzętów.
f-b.pl: To tworzyłbym wtedy tylko Lo-fi <śmiech>
T: Tak, ale jest sporo kapitalnej muzyki, która brzmi bardzo zaawansowanie, a została zrobiona prostymi środkami. Z drugiej strony jest też bardzo głupia muzyka, która została zrobiona przez super technologię. Dlatego myślę, że najważniejszy jest pomysł, który jest w głowie osoby, potem przechodzisz do szukania narzędzi. Ja, jako producent skupiam się na takich narzędziach, które nie zatrzymają mnie przed zrealizowaniem mojego pomysłu.
f-b.pl: Czytałem, że twoją drugą pasją jest gotowanie.
T: Tak naprawdę to moja pierwsza pasja! <śmiech>
f-b.pl: Na twoim ostatnim albumie słyszałem sporo inspiracji klasyką muzyki elektronicznej lat 80. Co było głównym impulsem do powstania tego albumu?
T: Myślę, że trzeba wspomnieć o gotowaniu <śmiech>. To, co mnie inspiruje nie jest zależne od słuchania muzyki. Swoją drogą myślę, że inspiracja sama w sobie nie jest konieczna, przynajmniej dla mnie. Nie czekam na inspirację tylko pracuję; czasem czuję się prawie jakbym pracował w fabryce. Pracuję zawsze od poniedziałku do piątku w godzinach od 10 do 15 w moim domowym studio. Czasem coś wyjdzie dobrze, czasem źle. To, co mnie inspiruje to inne rzeczy, które robię. Moje dzieci – mam 3 letnią córeczkę, 13 letniego i 21 letniego syna. Spędzanie z nimi czasu, gotowanie, czytanie daje mi siły do dalszej pracy.
f-b.pl: Jesteś bardzo rodzinny!
T: Tak, teraz poświęcam więcej czasu dzieciom niż wcześniej.
f-b.pl: Jakie jest twoje ulubione danie? Kuchnia?
T: Podobnie jak Polacy do swoich potraw dodaję sporo cebuli.
f-b.pl: Bankowo miałeś kontakt z polską kuchnią w Norwegii! <śmiech>
T: Wydaje mi się, że nasze kuchnie są bardzo do siebie podobne; lubimy wieprzowinę, ziemniaki, cebulę. Obecnie moim ulubionym daniem jest moja własna inwencja – tradycyjne danie; wędzone owcze żeberka. Sporo ludzi w Norwegii je takie danie na święta. To wygląda mniej więcej tak, że masz wędzone, suszone czerwone mięso z kośćmi z dodatkiem soli, dla ochrony przed zepsuciem. Żeby zjeść to danie musisz dać je do wody na jeden, bądź dwa dni, a następnie 3-4 godziny gotować do czasu aż mięso stanie się soczyste. Ten proces to pasja, gdyż zajmuje sporo czasu i robię go tylko raz w roku, właśnie na święta, a kiedy jemy jest to niebywałe uczucie. Mam dość małą rodzinę, więc nie zjadamy wszystkiego, więc po świętach na stole zostaje sporo jedzenia. Robię także zupy warzywne, ale często dodaje właśnie to mięso.
f-b.pl: Jadłbym!
T: Wszyscy by jedli! <śmiech>
f-b.pl: Lubisz mięso, mam wrażenie, że jest to dość unikalna preferencja wśród ludzi obracających się w światku muzyki klubowej. Teraz jest moda na wegetarianizm.
T: Ooo to jest szalone! Nie ufam tym ludziom! To nie jest ludzkie! <śmiech> Moja żona jest wegetarianką – jesteśmy razem od ponad 20 lat. Codziennie gotuję w domu, robię podwieczorki dla mojej żony, więc znam mnóstwo wegetariańskich potraw. Nie lubię produktów sojowych, więc nastawiam ją bardziej na warzywną opcję – tak jak ja bardzo lubi moje burgery z warzywami.
f-b.pl: Opowiedz mi o początkach swojej kariery muzycznej.
T: Moja artystyczna kariera zaczęła się w 1984 roku. Miałem 9 lat i zacząłem wszystko od szkoły muzycznej by nauczyć się gry na instrumentach – grałem na basie i klarnecie. Zacząłem się też bawić w DJa w moim pokoju na bardzo złym sprzęcie.
f-b.pl: Co to był za sprzęt?
T: Nie pamiętam nazwy, ale miałem dwa gramofony połączone z magnetofonem. Moja mama miała jedno, więc wziąłem je do swojego pokoju i miałem dwa odseparowane systemy. Chciałem stworzyć coś w stylu muzyki z popularnego filmu Beat Street. Próbowałem skreczować i mieszać kawałki, ale nie miałem pitcha na gramofonie – musiałem ustawiać manualnie czy puszczać nagranie szybciej czy wolniej. Z tego sprzętu korzystałem do 1993, ponieważ właściwy sprzęt miałem już w klubie. Byłem niespełnionym DJem przez 20 lat, ale teraz nim jestem od 20 lat <śmiech>
f-b.pl: W twoim mieście znajduje się jedna z najpopularniejszych i najstarszych skoczni świata – Holmenkollbakken. Polakom Norwegia kojarzy się ze sportami zimowymi; skokami i biegami narciarskimi. Wielu norweskich sportowców jest bardzo popularnych w Polsce ze względu na to, że stanowią oni sporą konkurencję dla naszych reprezentantów. Interesujesz się, bądź uprawiasz jakiś sport?
T: Po tym jak spędzam czas na robieniu muzyki, gotowaniu i spędzaniu czasu z rodzinom nie mam zbyt dużo czasu na sport czy cokolwiek innego. Sport jakoś zbytnio mnie nie interesował z wyjątkiem skateboardingu. Jeździłem na desce regularnie przez kilka lat, teraz też mi się zdarza. To był fenomen mojej generacji.
f-b.pl: Moja generacja, jako jedna z ostatnich też się załapała na ten fenomen, chociaż jestem od Ciebie prawie 20 lat młodszy.
T: Ja zacząłem jeździć w 1987 roku, a wtedy skateboarding w Norwegii był nielegalny – uciekaliśmy przed policją, kiedy sobie jeździliśmy; konfiskowali nam deski, ale na szczęście ten przepis funkcjonował jeden rok. Gdy go znieśli to wszyscy zaczęli jeździć!
f-b.pl: Norwegia to kraj pełen pięknych plenerów – czy uważasz, że miejsce ma istotny wpływ na twoją muzykę?
T: Tak, to jedna z rzeczy najbardziej inspirujących. Wielu ludzi mnie pyta; czemu nie wyjedziesz do Berlina, Amsterdamu albo jakiegoś innego miasta, gdzie scena jest ogromna? Dla mnie dobre jest życie poza miastem, gdzie nie ma za wielu impulsów. Z mojego domu z jednej strony widać Oslo Fjord, a z drugiej strony góry. W lecie jeżdżę sobie rowerem na plażę w 10 minut, a w tym samym czasie zimą, gdy udam się w drugą stronę, mogę sobie pojeździć na nartach. Mam 1,5 godziny drogi do Oslo, ale i tak najlepiej czuję się u siebie w domu z rodziną. Nie rozmawiam za dużo z ludźmi o muzyce – nawet z kolegami muzykantami rozmawiamy o innych rzeczach. Sporo moich kolegów zostaje teraz ojcami, więc dzielimy się radami, rozmawiamy o dzieciach, pytamy się wzajemnie jak minął weekend, lotniska, złe jedzenie, fajny gig, zły gig <śmiech>