Przeprowadziliśmy już trochę wywiadów – jedne były krótsze, inne dłuższe, jedne mniej treściwe, inne bardziej. Kiedy szliśmy na ten wywiad, podczas Festiwalu Tauron Nowa Muzyka 2016, powiedziano nam, że mamy tylko 15 minut, a zespół i tak ma mało czasu. Jak się okazało 15 minutowy wywiad rozrósł się do 40 minutowej konwersacji o współczesnej technologii, historii zespołu, The Bug’u, rozważaniach lekko filozoficznych, kontekstach kulturowych w muzyce i wiele wiele więcej. To na pewno najlepszy i najbardziej fascynujący wywiad ze wszystkich jakie znajdziecie na naszej stronie. Fennesz niestety był nieobecny, bo podobno zamknął się w kopalni by w samotności tworzyć noise’y.
Future-Bass.pl: Po pierwsze chciałem wam powiedzieć, że w moim mieście, Krakowie jest dziś koncert Massive Attack, którzy są moim ulubionym zespołem od bardzo dawna. Natomiast wy jesteście głównym zespołem dla którego tu przyjechałem i siedzę teraz z wami.
Kevin Martin(A.K.A.The Bug): Oh, dziękujemy Ci bardzo!
f-b.pl: Powiedzcie co sądzicie o nowych technologiach i metodach tworzenia muzyki, myślicie, że to cokolwiek niszczy?
K: Ani trochę. Myślę, że ludzie którzy myślą w ten sposób o muzyce są w błędzie – jeśli ludzkość będzie się rozwijać, to technologia także i są tego plusy jak i minusy. Dla mnie jeśli technologia sprawi, że będzie powstawać dużo nudnego i denerwującego gówna, nie musimy z niej korzystać, możemy używać tylko swojej kreatywności.
Roger Robinson: Technologia nie robi muzyki, to tylko narzędzie.
f-b.pl: Do robienia muzyki
R: Dokładnie, tylko narzędzie do tworzenia jej i jeśli ktoś jest dobrym muzykiem, to technologia nie jest mu potrzebna, nie zrobi z niego dobrego muzyka. A jeśli ktoś jest złym muzykiem, technologia może zrobić z niego modernistycznego muzyka. To jest jak…
K: Idee mogą korzystać z technologii, ale nie powstaną poprzez samą technologie.
R: Tak, dokładnie. To jak z golfem, jeśli jesteś okropnym golfiarzem, ale masz najlepszy kij golfowy, to nie sprawi, że staniesz się najlepszym golfiarzem.
K: Raz w jedno lato grałem w golfa i pożyczyłem parę kijów od swojego wujka, które były chyba najgorszymi kijami do golfa na świecie. Błagałem swoją mamę żeby kupiła mi lepszy, a potem kompletnie nie potrafiłem go używać, miałem jakieś 12 lat. Tak samo było z grą na basie, uwielbiałem Sonic Youth i musiałem spróbować grać na basie, kupiłem jakiś wypasiony i też kompletnie nie umiałem go obsługiwać.
f-b.pl: Oglądałem raz filmik z koncertu Techno Animal [jeden z pierwszych projektów Kevina Martina – przyp. red.], gdzieś pewnie sprzed 10 lat.
K: Pewnie wcześniej
f-b.pl: Pewnie tak. I wiesz, widziałem te wielkie pudełka, maszyny do tworzenia muzyki, nie mam pojęcia co to było, ale w tamtych czasach musiałeś to wszystko kupić, teraz masz komputer i to wystarczy. Nie jest to w jakiś sposób frustrujące?
K: Nie, nie, nadal używam takich wielkich pudeł i wciąż jestem od nich uzależniony, ponieważ lubię majsterkować. To wszystko wyewoluowało z prostego keyborda, słuchawek i monitora. Lubię mieć technologię przy sobie, lubię czuć, że czegoś dotykam i mam na to wpływ. Lubię czuć reakcję. To nie jest tylko myszka i pad, to coś pomiędzy tobą i rezultatem tego, co wyreżyserujesz w dźwięku. Więc jeśli o mnie chodzi, to wciąż jestem nerdem jeśli chodzi o oprzyrządowanie.
R: Technologia nie musi być nowa żeby była dobra. Często mi się zdarzyło, że stary mikrofon był lepszy od nowego, bo to po prostu lepsza technologia.
Więc najważniejszą rzeczą jest to, co masz w głowie.
R: Tak, tak bym to nazwał.
K: Tak, to jest najważniejsze. Kiedy zacząłem robić muzykę z Justinem Broadrickiem, on miał już całe genialne oprzyrządowanie, bo miał kontrakt z dużą wytwórnią z Ameryki. Ja nie miałem. Miałem tylko odtwarzacz CD, który posiadał punkt startowy i końcowy. Nie wiem czy będę potrafił to wyjaśnić… Ale… Na pierwszych dwóch albumach Techno Animal używałem tylko odtwarzacza, starych płyt i wyszukiwałem na nich perkusyjne pętle, nie miałem żadnego samplera. Ręcznie musiałem ustawiać punkt A i punkt B i zacząć zapętlać. To było wszystko co miałem… Ale teraz mam studio o jakim zawsze marzyłem.
f-b.pl: Więc w początkach to był sampling?
K: Tak, powiedziałbym, że to był taki Ghetto Sampling, ponieważ nie miałem pieniędzy na sampler<śmiech> więc było to ghetto. Wszystko ustawiałem ręcznie, to była męczarnia, musiałem sobie zapisywać w której dokładnie minucie i sekundzie wchodzi sampel, załóżmy, że była to minuta 3:17, a sampel kończył się w 3:19. Potem musiałem wysłać tą płytę do Justina, który wgrywał to do swojego samplera, a mieszkał po drugiej stronie Anglii. Ale powód, dla którego opowiadam tę historię jest taki, że MUSZĘ robić muzykę. Zabrzmi to stereotypowo, ale muzyka sprawia, że mam jakikolwiek cel w życiu. I jeśli miałbym do dyspozycji tylko mikrofon, to zrobiłbym album tylko za pomocą jego i jakichś efektów.
R: Zrobiłbyś wtedy na pewno jakiś śmieć stary, NIE RÓB TEGO! <śmiech>
K: Więc jak widzisz, tworzę muzykę jak tylko potrafię i gdzie tylko mogę!
f-b.pl: Jesteś też perfekcjonistą.
K: Tak, owszem. Więc dla mnie w tworzeniu muzyki nie chodzi o sprzęt, tylko o kreatywność i emocje. W King Midas Sound chodzi głównie o emocje i to jest najważniejsza rzecz.
f-b.pl: Na przykład podczas waszych koncertów.
K: Również, ale nie tylko, na płycie też staramy się je przekazać.
f-b.pl: Więc jaka jest wasza definicja nowej muzyki?
K: Nowa muzyka to taka, której nigdy nie słuchałem, coś co jest oryginalne. Jestem kompletnie uzależniony od muzyki i zawsze staram się coś nowego znaleźć. Dziś na przykład gadaliśmy o MC, który nazywa się Trigga, który jest z Manchesteru, a kiedyś był związany ze sceną Jungle. Podesłałem go Rogerowi i powiedziałem: Yo, musisz go sprawdzić! Ponieważ, jestem głodny nowych dźwięków.
f-b.pl: Więc wciąż odkrywasz muzykę?
K: Ten ogień jest we mnie silniejszy niż wtedy, gdy zaczynałem robić muzykę.
f-b.pl: Ciekawe jest to, że artyści mają jednak różne zdanie na niektóre tematy muzyczne. Np. Aphex Twin powiedział, że dla niego technologia i Internet zabijają klimat undergroundu, ponieważ powstaje więcej samozwańczych artystów.
K: Myślę, że przez Internet każdy ma większy dostęp i przez to jest więcej muzyki. Ogólnie jest więcej wszystkiego, wszędzie.
f-b.pl: Właśnie nie jest to dla ciebie frustrujące, że powstaje więcej producentów, którzy jedyne co robią to kupują komputer?
K: Absolutnie nie! Jeśli posłuchasz wczesnego grime’u, to możesz się zorientować, że powstał…
R: We Fruity Loopsie.
K: Dokładnie, więc ważne jest to co masz pomiędzy uszami, a nie w portfelu.
R: Na pewno nie jest tak, że to coś niszczy, jeśli masz nowego młodego producenta czy nową zabawkę do muzyki, to nie niszczy tego co ja robię czy tego co robi Kevin. Myślę, że to sprawia, że scena muzyczna jest lepsza i ciekawsza.
K: Pamiętam jak miałem studio na tym samym piętrze co Loafer. Moje studio wyglądało jak statek kosmiczny, wszędzie miałeś jakieś kable, mixery, klawisze. A on miał tylko komputer i monitory, a ja byłem zazdrosny przez brzmienie jakie uzyskiwał, z drugiej strony sprawiał, że zacząłem pracować ciężej. Więc w zasadzie nie interesuje mnie jak ktoś coś zrobił do momentu aż się tym zainteresuje, i stanę się w jakiś sposób zazdrosny. Ale najbardziej interesuje mnie to, co wychodzi z głośników i jak wpływa to na moje emocje. Więc jeśli ktoś robi muzykę na najtańszym sprzęcie, bez żadnych dodatkowych urządzeń, ale wyciska z tego lepsze brzmienie niż moje, to będę pierwszą osobą, która o tym powie.
R: To też jest tak, że… Znam Kevina na co dzień i znam muzykę, której słucha na co dzień. I szczerze mówiąc nie jest tak, że codziennie wychodzi coś nowego. Musisz szukać, szukać, szukać aż w końcu trafisz na coś świetnego. Więc byłbyś zdziwiony jak ktoś jest dobry, a mało znany, pewnego dnia ktoś to w końcu znajdzie i powie innemu w stylu: Yo, słyszałeś ten kawałek?
f-b.pl: To też chyba zależy od tego jak dobry jesteś w przekopywaniu Internetu.
R: Internet jest maszyną do kopiowania. Kiedy coś znajduję wysyłam, to Kevinowi i on już o tym wie, taka poczta pantoflowa w stylu Yo, check this out! W ten sposób wszystko się rozprzestrzenia. Kopiujesz, wklejasz.
f-b.pl: Bardzo interesują mnie światy, w których istnieje muzyka i w których się porusza. Na przykład wchodzisz do studia, tworzysz coś, masz już materiał i jest to pierwszy świat. Drugi świat to ten na płycie, może być w fizycznej postaci. Trzeci zaś, to ten na koncertach. I myślę, że to może dotyczyć też was, biorąc pod uwagę jak różne macie brzmienie na płycie i na żywo.
K: To zawsze jest jakaś taktyka. Moi ulubieni muzycy to tacy, którzy na płycie brzmią kompletnie inaczej niż na żywo. Nie lubię chodzić na koncerty, na których wszystko brzmi tak samo jak na płycie, bo to staje się robotyczne.
f-b.pl: Możesz sobie to samo włączyć w domu.
K: Tak, zgadza się, zawsze też chodzi o reakcję publiczności, chcesz dać ludziom jakieś przeżycie, doświadczenie. Teraz, kiedy muzyka nie znaczy już tyle co kiedyś i wszystko możesz sobie pobrać z Internetu, koncert staje się bardziej istotny kiedy dajesz to przeżycie, którego nie zapominają. Dzięki temu mają jakieś wspomnienia, pojawia się rezonans pomiędzy tobą, a publiką, bo dzięki temu przeżyciu powiedzą o tym komuś innemu i masz więcej fanów.
R: Każdy kontekst, każdy świat o którym mówisz, ma inne pytania. Więc kiedy nagrywamy coś zadajemy sobie inne pytania odnośnie samego nagrywania, inne pytania odnośnie zmixowania materiału, inne pytania odnośnie występów na żywo. Więc chodzi o odpowiadanie na pytania, które zadajemy.
f-b.pl: W takim razie było wam trudno połączyć światy Dubu i Ambientu Fennesza?
K: Poznałem Fennesza dawno temu w Wiedniu kiedy miałem jeszcze pierwszy zespół GOD, wtedy Fennesz koncertował ze swoim noise rockowym zespołem. Kiedy posłuchasz jego albumów, są ekstremalnie głośne, to już nie tylko ambient. Zawsze mieliśmy ze sobą kontakt, więc znam jego gust muzyczny, który jest bardzo eklektyczny. Jeśli spytasz nas wszystkich, mnie, Rogera, Kiki, wszyscy mieliśmy dziwny gust. I jak już mówiłem, muszę robić muzykę, Fennesz ma tak samo. Dodatkowo jest hardcore’owy… jest hardcore’owy jak skurwysyn. Był bardzo zadowolony z rezultatów współpracy, tak jak i my. I kiedy przyszło do koncertowania, okazało się, że znaleźliśmy brakujący puzzel do naszej układanki. To jest też to, co kocham w King Midas Sound, że ciągle ewoluujemy, ciągle się coś zmienia z albumu na album, z koncertu na koncert.
f-b.pl: Wasz pierwszy album był dla mnie bardzo… hmm… Sexy. Sexy Trip-hop. Natomiast drugi był dla mnie dużym zaskoczeniem, właśnie ze względu na Fennesza i ambient otaczający cały album.
K: Zmieniamy się, to jest to co robimy i co chcemy robić. To zależy też od projektu, bo wiesz… Niektórzy ludzie… Hmm… Nie wiem czy powinienem kogoś wymienić… <śmiech>
R: <śmiech> No tak…!
K: Niektórzy ludzie są tacy, że chciałbym usłyszeć ten sam album ciągle i ciągle. Kiedy np. My Bloody Valentine powrócili, byłem bardzo szczęśliwy!
f-b.pl: My też!
K: Zrobili dużo dobrego gówna, ponieważ mieli progres. Ale są inne zespoły, których właśnie nie wymienię…
f-b.pl: Uważaj, wszystko się nagrywa! <śmiech>
K: Dokładnie. Te zespoły chciały zrobić coś nowego, ale zawiodły i chciałbym żeby, wróciły do tego, co robiły wcześniej.
f-b.pl: Myślisz, że muzyka z przeszłości, która została zapomniana, może wrócić w wielkim stylu?
K: Jasne, to jest dokładnie to co przytrafiło się My Bloody Valentine i całemu Shoegaze’owi.
f-b.pl: Na przykład wasza muzyka, Trip-Hop, Dub – to nie jest już coś popularnego, teraz w modzie jest techno. Nawet jeśli spojrzymy na line up tego festiwalu, najwięcej znajdziemy tu techno. Więc jak się odnajdujecie?
K: W sumie nie definiujemy tego jako Dub czy Trip-Hop. Na początku bardzo dużo rozmawialiśmy z Rogerem i jeszcze potem jak dołączyła do nas Kiki. Wyszliśmy z czegoś… To było chyba Reggae. Ale nie chciałem udawać Jamajczyka tylko zrobić coś świeżego. Oczywiście rozumiem dlaczego ludzie uznają nas za Trip-Hopowy zespół. Z całym szacunkiem do tych wykonawców, bo Massive Attack czy Tricky byli zainspirowani Hip-Hopem i Reggae tak samo jak my jesteśmy. Ale Trip-Hop na początku był gównianym terminem odnoszącym się do gównianej muzyki, bardziej przekonuje mnie Psychodeliczny Hip-Hop – taki też był nasz pierwszy album.
f-b.pl: Ciekawe. Moja definicja Trip-Hopu zawsze oscylowała gdzieś w okolicach DJ’a Shadowa i Endtroducing……, na którym miałeś bardzo dużo różnych gatunków, Funk, Soul, Hip-Hop, Reggae i tak dalej, w jednej podróży. Podróżujesz poprzez tę muzykę po różnych stylach.
K: Tak zgadza się. Wiesz, najbardziej lubię artystów, którzy istnieją tylko w swoim własnym stylu. Jak popatrzysz na Public Image Ltd., Can albo… Chuj wie kogo jeszcze… To zobaczysz, że gatunek został im nadany po ich robocie. Podobnie stało się z moim albumem London Zoo, ktoś powiedział mi, że to jest dubstep. To nie był dubstep, to było połączenie wszystkiego czym się wtedy zajmowałem i co mnie interesowało. Ale co poradzisz, zostajesz zamknięty w klatce z terminem nadanym ci przez media.
f-b.pl: Oj, przepraszamy!
K: Nie, nie haha, nie chodzi o was. Chodzi o to, że to przemysł nadaje jakiś termin ażeby wszystko się lepiej sprzedało.
f-b.pl: Nie myślisz, że to jest pewne ułatwienie dla ludzi, którzy nie znają się na muzyce? Przykładowo ktoś mówi: King Midas Sound? A tak oni grają Dub! Znam Dub!
K: Hmm… Ok, no dobra… To zabrzmi trochę abstrakcyjnie co powiem, więc się nie śmiejcie… Myślę, że dawniej ludzkość nie mówiła… W sensie, w swoim początku nie było mowy… Ludzie porozumiewali się telepatycznie.
R: Co ty pierdolisz?! <śmiech>
f-b.pl: Nie, nie On ma racje!
K: Myślę, że słowa mają limity i ustalają limity. Słowa to wskazówki, wskazówki do czegoś większego. Roger ma jedną koleżankę, która przyszła na mój koncert The Bug’a. Jak się nazywa ta dziewczyna, która jest moją wielką fanką?
R: Susanne.
K: Popraw mnie jeśli się mylę, ale ona nie znała tego materiału wcześniej?
R: Nie.
K: I wchłonęła to wszystko zanim cokolwiek wiedziała.
R: Właściwie to nie wiedziała nic o muzyce.
K: Dokładnie. I nie reagowała na to w stylu ”A co to za gatunek? Powinnam to lubić? To się nazywa Dubstep?”. Po prostu wybuchła przez emocjonalność i fizyczność dźwięku, który jej zaserwowałem. I to jest doskonały przykład tego, co chcę wywołać u słuchacza. Chcę żeby słuchacz pochłonął dźwięk.
R: Nie jestem fanem szufladkowania, ale rozumiem jak to pomaga w zrozumieniu czegoś – to taki skrót, dzięki któremu możesz coś wytłumaczyć komuś, kto nie ma o tym zielonego pojęcia.
K: Tak jak mówiłem, wskazówka. Myślisz, że to jest niezbędne?
R: Myślę że… Jeśli chcesz opisać jakiś ruch bądź subkulturę na akademii, w mediach czy ogólnie, to niezbędne jeśli chcesz określić grupę jako jedność, ponieważ magazyny często przedstawiają jakiś ruch jako grupę, a nie jako jedną osobę.
K: Widzisz, byłem kiedyś na twojej pozycji, pisałem dla The Wire i szczerze mówiąc nienawidziłem takiego szufladkowania. Przykładowo jeśli znalazłem nowego wykonawcę, o którym pisałem, ktoś z redakcji pytał mnie „Hej, a kto jest jeszcze częścią tej sceny?” A ja wtedy mówiłem „Co do cholery, jakie to ma w ogóle znaczenie?” Myślę, że ogólnie najlepsze ludzkie idee, nie tylko w muzyce, powstawały poza czymkolwiek, poza jakimkolwiek medium, poza szkołą, poza grupą…
R: Dobra, ale podaj mi przykład.
K: Ktoś jak Picasso. Surrealizm powstał po nim, Kubizm powstał po nim. Picasso posuwał się cały czas do przodu i wszystko co potem po nim powstało. Ale to samo tyczy się My Bloody Valentine i ich stylu. Nikt nie wiedział co to Shoegaze, nie było wtedy jeszcze takiego terminu, oni byli po prostu kurewsko niesamowitym zespołem, potem pojawiły się zespoły, które zaczęły to kopiować i ktoś nadał im tę nazwę.
f-b.pl: Dla mnie Loveless to już nawet nie jest Shoegaze, to coś większego, jakieś opus magnum muzyki gitarowej.
K: Dla mnie prawdziwymi pionierami czegokolwiek jest zespół Mavericks. To są ludzie, którzy naprawdę mnie interesują. Myślę, że jest okej kiedy gdzieś pasujesz i to wzbudza u mnie zazdrość. Wiesz, kocham muzykę, naprawdę kocham. Kocham Grime, kocham Hip-Hop, kocham Reggae, ale nie jestem tak naprawdę częścią którejkolwiek z tych kultur i dlatego mówię, że jestem zazdrosny. Chciałbym urodzić się na Jamajce i grać wtedy Dub razem z Scientist’em, albo urodzić się na Bronxie na przełomie lat 70/80.
R: Powinniśmy zrobić kiedyś filmik w stylu Cuba Cabana! <śmiech>
K:<śmiech> Ale nie jestem, bo mieszkałem w Londynie, moja kultura jest bardziej przypadkowa.
f-b.pl: Więc jesteś zazdrosny o kulturowy aspekt?
K: Chciałbym czuć się częścią czegoś, a czuje się jak dziwoląg. I nie wiem, może jest to wina tego, że jestem jedynakiem albo tego, że często się przemieszczałem. Nigdy nie czułem się częścią czegoś i nigdy nie czułem, że gdzieś pasuje. Żyłem po swojemu i wiesz… Im bardziej chciałem się czuć częścią czegoś, tym bardziej tą częścią nie byłem.
R: Ludzie często mówili, że jestem częścią jakiegoś ruchu, jakiejś kultury, ale w ostateczności nie miałem z nimi nic wspólnego. Ludzie mówili, że jestem częścią Jungle, częścią Trip-hopu, Techno, poezji.
K: Pamiętam swoją pierwszą podróż do Japonii, kiedy jechałem autem usłyszałem w radiu jakiś zespół i zastanawiałem się co to kurwa jest?! I to był zespół Kiki. Ale to był jakby dancehall, trochę jak The Bug, były też te japońskie udziwnienia i za cholerę nie rozumiałem tekstu… I wiesz, to było tak totalnie pomieszane i dziwne, ale dla mnie idealne!
f-b.pl: Wracając do tych kulturalnych czynników, Amon Tobin powiedział ciekawą rzecz, że kiedy był na pierwszym koncercie Public Enemy w Londynie, był tam jedynym białym człowiekiem. Nie interesowały go polityczne przekazy, bo nie pochodził z USA, więc nawet nie do końca widział o czym nawijają, ale uwielbiał ich brzmienie i po to tam przyszedł.
K: Tak, też miałem z nimi podobnie. Kiedy pierwszy raz ich usłyszałem, to była ogromna inspiracja. Słyszałem już hip-hop w szkole, ale bardziej z tej popowej strony, ale ich pierwszy album przyprawiał mnie o zawroty głowy, nie rozumiałem tekstów, był bardzo dziki, ale coś naprawdę mnie w tym złapało. I myślę, że to była zasługa ich producentów z The Bomb Squad, którzy sprawili, że sam zacząłem się tym zajmować. To co w Public Enemy jest cudowne to to, że w ich muzyce jest wszystko. Byli ekstremalni.
f-b.pl: Noise’owi.
K: Noise’owi jak skurwysyn, ale bardzo popularni, funkowi.
f-b.pl: I mieli ten kulturalny aspekt.
K: Dokładnie – poruszało to ludzi.
R: Kiedy ja ich pierwszy raz słyszałem, to było na jakiejś londyńskiej imprezie. Wyrywałem jakąś dziewczynę, gdy nagle usłyszałem ten dźwięk IIIIIIJJJJAAAAA!!!! I wszyscy zaczęli szaleć! Wszyscy ludzie totalnie zwariowali, a ja po połowie piosenki sam oszalałem, miałem już gdzieś tą dziewczynę i wkręciłem się w imprezę! <śmiech>
f-b.pl: Powiedzcie w takim razie, co dla was jest najlepszą rzeczą, jaka powstała w muzyce przez ostatnie 10 lat?
R: Heh… dobre pytanie.
f-b.pl: King Midas Sound oczywiście!
R: Ale biorąc pod uwagę artystów, technologię, gatunki?
f-b.pl: Niech będą artyści.
R: Hmm… Myślę, że Ka jest świetnym artystą, który wypływa.
K: Taaak, jeśli lubicie popieprzony Hip-Hop i Trip-Hop, to bardzo wam się spodoba. Ponadto myślę, że jedną z takich rzeczy jest Grime. Wiesz, żyłem w Londynie, widziałem jak ta scena się tworzyła. Z początku było to strasznie undergroundowe, anty społeczne, pierwsi MCs, jak Skepta, wybijali się poprzez pirackie stacje radiowe. To niesamowite jak taka muzyka, która nie szła na kompromisy stała się teraz tak globalna i masywna. Niczego nie hejtuje, oczywiście potrafię być krytyczny, ale jest różnica między krytyką, a hejtowaniem. Zawsze będę doceniał ludzi, których sztukę uważam za wartościową. Dla mnie to są chore sytuacje kiedy ludzie robiący podobne rzeczy, zarabiający nawet podobne pieniądze, niszczą się nawzajem, zapominając, że prawdziwy wróg jest na zewnątrz. Myślę, że taki Grime daje ludziom nadzieje. Dla niektórych może być on ciężki, ale prawda, że młode szczeniaki zaczynają wchodzić w produkcję i robić coś pożytecznego.
f-b.pl: Odnośnie Skepty. Poznałem raz jednego gościa z Afryki, który mieszka w Krakowie, byłem raz w jego mieszkaniu, a on tworzył jakieś beaty. Pokazał mi jeden, który był naprawdę dobry, po czym powiedział, że jest to bit dla Skepty, który zrobił w 3 godziny i prawdopodobnie Skepta z niego skorzysta.
K: Nieźle!
f-b.pl: Więc to ciekawa sprawa odnośnie tworzenia muzyki na komputerze, że tworzysz beat w 3 godziny i wysyłasz do Skepty.
K: Mieliśmy ostatnio podobną sytuacje. Roger pokazał mi gościa, który nazywa się Disiigner i wypłynął dzięki kawałkowi Panda. I jak się okazało, Kanye West zsamplował go na swoim ostatnim albumie, ale sam bit został stworzony przez gościa, który pochodzi z drugiego indiańskiego pokolenia zamieszkałego w Londynie. Niesamowite, że gość pracuje w sklepie elektronicznym, a producent Desiigner’a jakimś cudem go usłyszał, kupił jego beat za jakieś śmieszne pieniądze, a teraz jest jednym z najpopularniejszych beatów na świecie. Więc jeśli możemy mówić o najważniejszej rzeczy, która powstała w muzyce przez ostatnie 10 lat, to jest to Internet.
f-b.pl: Ale czy najlepsza?
K: Nie wiem czy najlepsza, to chyba zależy od tego, jak ktoś z niej skorzysta.
R: Ani najlepsza, ani najgorsza.
K: To jak biblioteka.
f-b.pl: Ale dla dobrych rzeczy i złych rzeczy.
K: Dokładnie, musisz tylko je przefiltrować.
f-b.pl: Kevin, jesteś zadowolony z tutejszego soundsystemu?
K: Tak, jest bardzo w porządku.
f-b.pl: Ile ci zajmuje soundcheck?
K: Wiesz co, nie jestem w tym sam, oczywiście to jest jedna z najważniejszych rzeczy nad jakimi się skupiam, ale mam też swojego człowieka, który jest moją prawą ręką i ufam mu.
f-b.pl: Będzie głośno?
K: Nie ma tu ustawionych limitów, więc tak. Będzie głośno <śmiech>
f-b.pl: Wspaniale! Swoją drogą pamiętam jak graliście na ubiegłorocznym Unsoundzie i był to jeden z najlepszych koncertów w moim życiu.
R: Wow dzięki!
f-b.pl: Poznaliśmy się też tam, Roger.
R: Czekaj czekaj, tam przy stoisku z płytami?
f-b.pl: Tak dokładnie!
R: Ooo pamiętam!
f-b.pl: I to cudowne, że ty Kevin masz taki dobry kontakt z fanami, bo kiedy dodałem zdjęcie z Rogerem, od razu skomentowałeś, że cieszysz się, że zatopiłem się w waszych dźwiękach, to było bardzo miłe!
R: Ale widzisz, to właśnie stało się przez Internet! <śmiech> Poza tym musisz rozmawiać z ludźmi jeśli chcesz ich do siebie przekonać.
K: I wiesz co? Każdy kto chce robić muzykę i chce to kontynuować, jedyna droga to myślenie przywódcze… bo szczerze mówiąc, na początku kariery nie lubiłem publiczności, nienawidziłem jej wręcz.
f-b.pl: Dlaczego?
K: Ciężko powiedzieć. Nienawidziłem samego siebie, to trudno było mi lubić ludzi.
f-b.pl: Ale teraz jesteś zadowolony jeśli ktoś lubi twoją muzykę.
K: Tak, ale wiesz w przeszłości uważałem się za jedyną osobę, która mogła stwierdzić czy mój kawałek był dobry czy zły. A z czasem zrozumiałem, że ludzie… Albo inaczej… Proces tworzenia piosenki jest zawsze taki sam i czy potrafię powiedzieć czy to dobra piosenka? Nie jestem w tym jedyny. Publiczność decyduje, krytycy decydują itd. Np. przy okazji tworzenia Skeng, Roger i Spaceape przyszli do studia, włączyłem im ten kawałek myśląc, że jest on taki sam jak pozostałe, szczerze mówiąc, miałem innych faworytów na albumie, a ci dwaj zaczęli szaleńczo tańczyć i bansować jak jeszcze nigdy.
f-b.pl: Mieliśmy podobnie!
R: To w sumie bardzo dziwne w jaki sposób ludzie są zaprogramowani, bo jeśli coś jest naprawdę energiczne, to sprawia, że ludzie nie potrafią się temu oprzeć!
f-b.pl: Musisz to poczuć.
R: Dokładnie! Czuć! To tak jak czasami tworzę melodię, zaczynam do niej śpiewać i myślę, że to dobra melodia, ale to nie jest TA melodia! Często możemy znaleźć takie prawdziwe utwory i piosenki. Dla mnie właśnie Skeng jest taką prawdziwą piosenką, bo wszystkie elementy są tam idealnie dopasowane do siebie w każdym calu, że nie mogą istnieć osobno.
K: Wiesz co, ja kiedy słucham Skeng myślę sobie, że chciałbym inaczej zmiksować wokal, albo zrobić mocniejszy werbel, albo coś innego…
R: To by był błąd stary, jakbyś zmienił chociaż sekundę, to ludzie by tego nie zaakceptowali.
f-b.pl: Możesz zrobić tak jak z Life Of Pablo!
K:<śmiech> Taaa i zmieniać za każdym razem!
f-b.pl: Opowiedz nam o głośności.
K: O głośności? Hmmm… Lubię jak jest głośno! <śmiech>
f-b.pl: Oj tak, my też! <śmiech>
K: Głośność jest miażdżąca. Często lubię przeciwieństwo, lubię jak jest bardzo bardzo cicho. Np. Grouper, która udzielała się na moim ostatnim albumie, ona gra na żywo bardzo bardzo cicho, ale potrafi wyzwolić z tego niesamowitą energię, tak jakby grała głośno. To po prostu kombinacja różnych czynników dźwięku, które na ciebie oddziałują.
f-b.pl: Bardzo ciekawe jest to, jak różni artyści korzystają z głośności. Przykładowo Swansi robią to samo, ty robisz to samo, ale jesteście z zupełnie różnych światów muzycznych.
K: Tak, ponieważ głośność to kolejny instrument i prawdę mówiąc, każdy może z niej korzystać.
f-b.pl: Michael Gira powiedział w jednym wywiadzie, że to część transcendencji, bo może to poczuć, poczuć jak dźwięk przepływa przez twoje ciało.
K: I jest wciągająca. Głośność dla mnie jest wciągająca.
R: Słucham tego co robi Kevin i on zachowuje przy tym klarowność, a to jest trudne kiedy chcesz żeby było bardzo głośno i ciężko wtedy poczuć transcendencję.
f-b.pl: Dlatego właśnie jest ktoś taki jak Mastermind Kevin, który spędza godziny na soundchecku! <śmiech>
K: Nie wiem czy nazwałbym się Mastermind’em <śmiech> Ale to na pewno obsesja. Jakość dźwięku to obsesja. Nie znam powodów dla, których Michael Gira robi muzykę jaką robi, ale to, co znajduję w Swansach to lekki sadyzm.
f-b.pl: Sadyzm?
K: Tak, sposób w jaki grają na żywo, to jakby survival. I to mnie nie interesuje.
f-b.pl: Ale odnajdujesz w nich sadyzm odnośnie publiczności?
K: Inaczej… Swansi dla mnie… Hmmm… Kiedy byłem na nich pierwszy raz i miałem 17 lat – promowali wtedy album Public Castration is a Good Idea, to widziałem jak ludzie wychodzili po pierwszej piosence. Ja byłem martwy. Byłem martwy na długi czas po koncercie.
f-b.pl: Przez głośność?
K: Tak.
f-b.pl: Może złe nagłośnienie?
K: Nie nie, stało się tak dlatego, że grali jak najgłośniej się dało. Wiem, bo sam potem grałem w tym miejscu. Oczywiście widziałem ich jeszcze wiele razy od tamtego momentu, ale wydaje mi się, że ich filozofia tworzenia muzyki jest zupełnie inna. To znaczy oczywiście, że jest, bo są innymi ludźmi. Ale to tak jak… Bardzo ciekawe jest to co ty powiedziałeś, że nasz pierwszy album wydaje ci się sexy. Ja znajduję w nim głęboką zmysłowość, która wychodzi poprzez utwory, to bardzo istotne. I wiesz, ja nie gram głośno żeby sprawić komuś ból, wolałbym dawać im orgazm poprzez głośność.
f-b.pl: Myślę, że właśnie dlatego nie potrzebujesz aspektu kulturowego, bo twoja muzyka ma już aspekt zawarty sam w sobie.
K: Tak. Mamy też pewne cele, które staramy się spełniać. I inna sprawa to to, że Roger i Kiki piszą teksty, przez co mamy trochę inne pragnienia. I każdy kto widział nas na żywo, mógł dostrzec, że wszystko balansuje pomiędzy ich śpiewem, a tym, że ja próbuję rozwalić nagłośnienie <śmiech>. Ale w tym samym momencie to jest niesamowite, jak ich śpiew potrafi uderzać ludzi, kiedy głośność się zmniejsza i na odwrót. To jak wymiana ognia tylko na zasadzie współpracy.
f-b.pl: Dziękujemy wam, to chyba wszystko.
R: Jak się nazywa wasz portal?
f-b.pl: Future-bass.pl
R: Okej, teraz ja dodam sobie zdjęcie na facebook <smiech>
K: Chyba powinniśmy wrócić do hotelu, bo potem też mamy jakiś wywiad
f-b.pl: Nie czujecie się zmęczeni i znudzeni robieniem wywiadów?
K: Coś ty, uwielbiamy je. Jeśli tylko jest na to czas, to sama przyjemność. Tak jak mówiłem, byłem kiedyś dziennikarzem i wiem mniej więcej na czym to polega.
f-b.pl: Dla nas to trochę nerwowe.
R: Niepotrzebnie!
K: Zadawałeś bardzo dobre pytania. I tak naprawdę my wszyscy kochamy muzykę. Pytałeś o mnie o odpowiadanie ludziom na facebooku, robię to zawsze jak tylko mam czas. Zawsze jestem bardzo zadowolony kiedy ktoś przychodzi po koncercie i mówi, że było świetnie.
f-b.pl: Staramy się was supportować jak tylko możemy.
K: Dziękujemy!
f-b.pl: To co, jakieś wspólne zdjęcie?
K: Pewnie!