Ostatnio w katowickim Jazz Clubie Hipnoza spotkałem się z kumplem mieszkającym na stałe w Edynburgu, który przyleciał do Polski na święta. Wkrótce później doszła do nas przyjaciółka- technoturystka, aktywnie uczestnicząca w najciekawszych muzycznych wydarzeniach w Polsce. Rozmawialiśmy o muzyce, koncertach, festiwalach- wymienialiśmy się doświadczeniami itd. Po tym jak odprowadziliśmy ją na przystanek, to kumpel powiedział: „Nie rozumiem, dlaczego w obecnych czasach muzyka jest tak szufladkowana.”
Myślę, że to najlepszy wstęp, choć szczerze lepszy by był gdybym mógł odtworzyć swoje emocje podczas powrotu do domu w dużej mgle z centrum Katowic przy kawałku Heard About You Last Night…
<parę dni później>
Uwielbiam Mogwai. Ich muzyka za każdym razem dostarcza mi masę radości i inspiracji towarzyszyła mi w wielu ważnych jak i zwykłych momentach- swoją ustną maturę z angielskiego zacząłem od tłumaczenia komisji znaczenia nazw ich albumów począwszy od Young Team, Come On Die Young skończywszy na Hardcore Will Never Die But You Will!! Po 3 latach legendarna grupa z Glasgow- Mogwai wydała nowy album, o ciekawym i w swoim stylu dość myląco brzmiącym: Rave Tapes.
Mogwai nie ma w swojej twórczości momentów jakoś szczególnie odbiegających od siebie- opiera się na harmonii spokojnych melodii z hałasem przesterowanych gitar. Owszem, ktoś może zarzucić zespołowi brak kreatywności na przestrzeni lat, albo nudę od wydania sensacyjnej debiutanckiej płyty Young Team z 1997. W sumie jedną z najbardziej rzucających się w oczy i słuch zmianą w stylistyce zespołu są coraz to krótsze i dynamiczniejsze kompozycje co z pewnością przybliży przeciętnego słuchacza do, nie oszukujmy się, trudnej i całkiem niszowej muzyki jaką jest post-rock, choć trzeba przyznać, że w głównej mierze dzięki Szkotom udało się przybliżyć ten nurt szerokiej publiczności. Na albumie pojawia się coraz więcej eksperymentów z syntezatorami(zapoczątkowane już od wydanego lekko ponad 10 lat temu albumu Happy Songs for Happy People). Ktoś kto zacznie poznawanie Mogwai od Rave Tapes, bądź od singla promującego płytę, który znajduje się de facto na samym jej końcu: „The Lord is Out of Control” to słysząc wokal z vocodera mógłby sobie pomyśleć „hehe to tak jakby Daft Punk albo Boards of Canada grali post-rocka!”. Coś w tym jest. Już w momencie pierwszego odsłuchu krążka ma się wrażenie, że znajdujemy się w wehikule czasu, który ukazuje nam najważniejsze aspekty życie oraz momenty w historii- jak np. w tracku Repelish, gdzie pewien mężczyzna opowiada o tracku Led Zeppelin – Stairway to heaven. Paradoksem jest fakt, że każdy kawałek Mogwai z wokalem staje się przebojem, podczas gdy takich w całej twórczości zespołu jak na lekarstwo- ciekawostka jest fakt, że posiadają oni oficjalnie ani wokalisty ani lidera! Blues Hour śmiało mogę zaliczyć do najważniejszego momentu albumu- fani tracku Take Me Somewhere Nice powinni być zachwyceni, gdyż to bardzo wzruszający track, wobec którego nie da się przejść obojętnie. Czego brakuje? Hmm… moim zdaniem brakuje utworów dramatycznych- mam na myśli takich jakie były na 2 ostatnich kawałkach poprzedniego albumu. Bez tego podpunktu ma się wrażenie niedosytu jakby album kończył się za szybko.
Ledwo rok się zaczął, a już mogę śmiało stwierdzić: tak na „dzień dobry!”, że mam ogromną przyjemność podzielić się z wami albumem, który na pewno pojawi się wielu zestawieniach prezentujący najlepsze płyty roku 2014! „No dobra, ale komu mogę polecić Rave Tapes?”- tutaj pojawia się odpowiedź na pytanie zadane na wstępie! Muzyka jest szufladkowana, ponieważ ludzie identyfikują dany gatunek z pewnymi emocjami, które daje im muzyka- nie będziesz słuchać np. takiego disco polo, żeby się wyciszyć. Myślę, że album jest dość uniwersalny, choć szczególnie poleciłbym go ludziom, którzy są miłośnikami podróży- w życiu realnym oraz w myślach, a przede wszystkim marzycielom, chcącym „pomalować” swój świat nową muzyką.