W czasach powstających stale mikrozjawisk, zawiązujących się spontanicznie mikrospołeczności, wyrastających znienacka, często chwilowych trendów zrozumiała wydaje się potrzeba uporządkowania różnych tendencji. Niemal każdy świeży, ledwo rozwijający się nurt zostaje oznaczony. Dostajemy zwykle jakąś chwytliwą nazwę i nabieramy poczucia, że faktycznie rodzi się coś nowego. Tworzy się błędne koło, w którym zaciera się geneza powstania tworu; nie wiadomo co było pierwsze: nazwa czy zjawisko. Jednak jest coś fascynującego w tych powstających i przemykających, nieraz niezauważalnie dla szerszego grona odbiorców, małych kulturach. Chociaż niektóre z nich to tylko chwilowe trendy, warto na nie zwracać uwagę i przyglądać się im, ponieważ część z nich rozrośnie się i przyjmie na stałe. Obecnie to właśnie one oddolnie wpływają i kształtują obraz szerokiej kultury masowej.
Wydawać by się mogło, że moda na klimaty z zaświatów powinna powoli przemijać, ale ona nie tylko się utrzymuje, ale zdaje się stale rozrastać. Magia, wampiry, tajemnicze zjawiska i powierzchownie rozumiana duchowość wciąż fascynują rzesze ludzi, a urzeczenie to widoczne jest na wielu płaszczyznach. Właśnie pojawił się i rozwija styl muzyczny pełen nawiedzonych dźwięków nazywany witch house, haunted house, albo drag.
Znamienna dla witch house’u jest sytuacja, w której część osób uważa, że nie można jeszcze mówić o pełnoprawnym gatunku, a równocześnie powstają fora skupiające miłośników takiego grania. Fani nie tylko dyskutują o artystach związanych z tym nurtem, ale też dzielą się pracami inspirowanymi muzyką. Widoczna w nazewnictwie, a także na okładkach wydawnictw rozbudowana otoczka tajemniczej (często okultystycznej) symboliki, unurzana w melancholii jednych przyciąga, dla innych jest powodem do żartów. Tak jak na przykład dla twórców strony www.chillwitchnamemagic.com, na której możecie wygenerować sobie nazwę witch house’owego zespołu. Po obejrzeniu paru występów grupy Salem na youtube nie mogę odegnać od siebie złośliwej myśli, że podobnego generatora, tworzącego przypadkowe dźwięki, używają jej twórcy. Jednak pominę ich, przecież debiutanckie, poczynania na żywo i skupię się na tym co prezentują na albumie.
Trzyosobowe Salem uważane jest za prekursorów nawiedzonego grania. Chociaż sugerując się nazwą ich pierwszej epki – „Yes I Smoke Crack”, wpływ na ich brzmienie niekoniecznie miały duchy. Niezależnie od źródeł natchnienia jest to muzyka wyraźnie inspirowana synthpopem i nurtem darkwave. Na najnowszym wydawnictwie „King Night” jest więc melodyjnie, ale ponuro i przygnębiająco. Charakteryzujące grupę z Michigan spowolnione tempo, przesterowany bas, prymitywnie brzmiąca perkusja w połączeniu z jakością produkcji sprawiają, że ich muzykę odbiera się jako robioną w stanie apatii, jakby od niechcenia. Niedbałość produkcyjna, kwalifikująca się pod Lo-fi sprawia, że większa dawka takich dźwięków może jednak przyprawić o ból głowy. Tym co jest najbardziej charakterystyczne dla wszystkich twórców nurtu witch house są różne eksperymenty z głosem. W przypadku Salem jest ich naprawdę sporo, ponieważ każdy z członków zespołu wnosi indywidualne podejście do śpiewania. Kobiece partie wokalne brzmią jak echo delikatnego dream-popowego Cocteau Twins. Z kolei w kawałku „Killer” usłyszymy męski, zamglony rockowy śpiew, schowany za noisowymi szumami. W twórczości Salem, która świetnie prezentuje cechy witch house’u, odnajdziemy nawiązania do hip hopowej techniki mixowania zwanej chopped and screwed. Usypiająca ociężałość brzmienia wynika po części z mocno rozwleczonego tempa zaczerpniętego właśnie z hip hopu z Houston. Słuchając „Trapdoor” czy „Tair” można odnieść wrażenie, że zespół zaprosił do współpracy jakiegoś czarnoskórego rapera. Jednak za efektownie buczącą, pitchowaną w dół nawijkę odpowiada po prostu jeden z członków zespołu.
Modulowane wokale wyłaniają się spośród electro-popowych dźwięków także u Christophera Dextera Greenspana. Nagrywający pod tajemniczo wyglądającą zbitką liter oOoOO jest jednym z bardziej znanych twórców sceny witch house. Jego epka, zatytułowana po prostu oOoOO, ma dużo bardziej wygładzone brzmienie, co sprawia, że jest łatwiejsza w odbiorze i przyjemniejsza do słuchania. Zróżnicowane stylistycznie wydawnictwo początkowo wprowadza nas w mroczną, gęstą atmosferę niepokoju za pomocą nieregularnego rytmu i jakby znienacka pojawiających się psychodelicznych sampli. Potem stopniowo oprowadza po łagodniejszych elektronicznych brzmieniach odnoszących się do trip hopu i soulu. I wreszcie, jak na typowego przedstawiciela witch house’u przystało, sięga w swych inspiracjach muzycznych do przełomu lat 70 i 80tych. W „Plains is Hot” prezentuje nam współczesną odmianę elektronicznej gotyckiej ballady z dodatkiem ładnych tape-delay’ów.
Najciekawszym twórcą w tym gronie jest dla mnie Balam Acab. Epkę „See Birds” usłyszałam zanim w ogóle poznałam nazwę witch house i sporym zaskoczeniem było dla mnie odkrycie, że muzyka młodziutkiego Aleca Koone’a zaliczana jest do tego nurtu. Owszem mamy tu odrealniony, bajkowy klimat i pocięte wokale brzmiące jakby wydobywały się z głębin morskich, ale na pierwszy plan wysuwa się wyraźny bit, tak że całość budzi skojarzenia z dubstepem. Sama zaś muzyka, chociaż spokojna i utrzymana w wolnym tempie, nie brzmi przygnębiająco. Delikatne i kojące dźwięki wyróżniają Balam Acab na tle posępnie brzmiących artystów, takich jak Stalker, czy White Ring, którzy to eksplorują niepokojące i ponure strony synth-popu.
W sferze rozmarzonych dźwięków porusza się także duet Creep. Wydana niedawno epka „Days” jest interesująca pod kilkoma względami. Dwie młode producentki przy wsparciu Warrena Fischera (Fischerspooner) debiutują niezwykle nastrojowymi nagraniami. Mocnym atutem jest udział wokalistki The xx – Romy Madeley-Croft. Jej głos buduje ciepłą atmosferę utworów, w których gotycką stylistykę nostalgicznych gitar i syntezatorów spotyka hip hopowy rytm. Ambientowy pejzaż „Intro” i tytułowe, przyjemne, synthpopowe „Days” sprawiają, że z ciekawością oczekuję na kolejny materiał od dziewcząt z Creep. Odbiorców, których nie przekonuje witch-house’owa estetyka może zainteresować druga połowa wydawnictwa zawierająca dwa dobre remixy. Azari & III proponują nam house’ową wersję “Days”, zaś Deadboy – future garage’ową (remix był zresztą linkowany na naszej fb tablicy jakiś czas temu).
Nazwa witch house może niektórych wprowadzać w błąd. Artyści skupieni wokół amerykańskich wytwórni Tri Angle i Disario nie tworzą odmiany klubowego house’u. Interpretują, każdy na swój odmienny sposób, senny electro-pop utrzymany w mistycznej stylistyce. Posamplowane dźwięki przywołują nastrój jak z filmów grozy. Aura tajemniczości konstruowana jest także za pomocą wokali. Widać tu wyraźną inspirację Burialem – mistrzem posępnego, nierzeczywistego klimatu. Dodatkowo wpływ na wizerunek ma budząca niepokój oprawa graficzna wydawnictw. Nie wiadomo ile potrwa muzyczny sezon na czarownice. Czas pokaże czy witch house przerodzi się w pełnoprawny gatunek muzyczny. Na razie wydaje się być zgrabną etykietką stworzoną do opisania grupy twórców, którzy w różny sposób prezentują odrealnione brzmienia.
Linki:
http://www.officialcreep.com/songs_3.html
http://soundcloud.com/youngturks/sets/yt053-creep-days