Top 10 wykonawców na OFF Festival 2025

Top 10 wykonawców na OFF Festival 2025

10. HiTech

Odpowiedź na pytanie dlaczego znaleźli się w tej topce jest dość prosta: to będzie najlepsza impreza tegorocznego OFF-a. Będzie chamsko, będzie grubo, będzie buńczucznie, a co najważniejsze basowo. To DJ-sko-producenckie trio serwuje najświeższy footwork i juke, bez kompleksów konkurując z pionierską footworkową wytwórnią Teklife.

 

9. Os Mutantes

Legenda brazylijskiej muzyki – można powiedzieć, że brazylijscy Beatlesi. Choć skład Os Mutantes bywa liczniejszy niż ten z Liverpoolu, ich brzmienie również narodziło się pod koniec lat 60., czerpiąc garściami z brazylijskiego folkloru i lokalnych rytmów. Jak nieskromnie stwierdził ich lider, Sérgio Dias: „Nikt nigdy w naszym kraju nie grał tak na gitarze jak ja.”
I co prawda, w tym samym czasie na innej scenie zagra utalentowana piękność Nilufer Yanya, ale – na Boga! – spójrzcie na ich koncerty w sieci. To będzie rozrywka w prawdziwie legendarnym stylu.

8. MJ Lenderman

OFF w tym roku zaoferuje sporo okazji do melancholii – a jedną z najlepszych będzie koncert MJ Lendermana. Możecie kojarzyć go z zespołu Wednesday, który może i nie jest w Polsce szczególnie znany, ale w Stanach MJ zdążył już zagrać u Jimmy’ego Fallona – więc całkiem nieźle, prawda?
Muzycznie to uczta dla wszystkich fanów alternatywnego country, którzy zastanawiają się, kto dziś robi to najlepiej. Dla zachęty – odpalcie She’s Leaving You i spróbujcie nie myśleć o tej, która was zostawiła.

7. Alan Sparkhawk

Dlaczego warto? Bo to lider i wokalista zespołu Low – grupy, której już nigdy nie zobaczymy na żywo z powodu śmierci Mimi Parker, współtwórczyni i żony Alana. Dla wielu weteranów OFF-a może to być najbardziej poruszający koncert tej edycji.
Muzycznie Sparhawk balansuje między cichym, folkowym minimalizmem a zupełnie odjechanym eksperymentem. Jego album White Roses, My God to dziwna, fascynująca podróż, w której pitchuje swój głos i hojnie korzysta z autotune’a. Czy stary wujek próbuje być młody? Może. Ale lepiej przekonać się o tym na żywo.

6. Geordie Greep/ ex aequo /Pa Salieu

Serio nie umiem wybrać, bo to najgorszy clash tej edycji.

Z jednej strony: Geordie Greep – muzyczny wirtuoz, geniusz, który brzmi jak zmęczony życiem starzec… a potem okazuje się, że ma ledwie 25 lat. W jego twórczości słychać dosłownie wszystko, co wytworzyła Europa – i pewnie jeszcze to, co kolonializm zdążył sobie przywłaszczyć.
Z drugiej: Pa Salieu – reprezentant brytyjskiej sceny czarnego rapu, łączący afrobeat, grime i trap, grający z żywym zespołem, jedyny porządny raper tegorocznego OFF-a, który z dumą odwołuje się do swoich afrykańskich korzeni.
To starcie Afryki z Europą. Szkoda tylko, że żeby je przeżyć, trzeba będzie biegać między kontynentami.

 

5. Seun Kuti

Pa Salieu to solidny reprezentant Afryki, ale jeśli szukacie jej prawdziwego muzycznego dziedzictwa – Seun Kuti jest dosłownym spadkobiercą. Syn legendarnego Fela Kutiego, współtwórcy afro-beatu, nie tylko kontynuuje jego dzieło, ale robi to z przytupem – grając z macierzystym składem ojca, Egypt 80. Seun nie unika też politycznych tematów, podobnie jak jego ojciec, wykorzystując muzykę jako narzędzie do komentowania współczesnych problemów społecznych i walki o sprawiedliwość. Będzie to najlepsza okazja, by usłyszeć kompozycje Feli w możliwie najwierniejszej, żywej aranżacji.

 

 

4. Fontaines DC

Nie wszyscy może pamiętają, ale Fontaines D.C. już gościli na OFF Festivalu w 2018 roku, grając jednocześnie z headlinerką M.I.A. Mimo niefortunnego miejsca w rozkładzie, na ich koncert przyszło sporo ludzi, którzy później z entuzjazmem polecali ten irlandzki zespół.
Sam nie wiem, jak to się stało, ale przez lata konsekwentnie wydeptali sobie ścieżkę na szczyt. Dziś wracają jako headlinerzy, a coraz większa publiczność uważa ich za jeden z najlepszych współczesnych zespołów rockowych.

3. Have a Nice Life

Pamiętam moje pierwsze zetknięcie z tym zespołem. Środek nocy, ciemny park, podchodzi do mnie zakapturzony mężczyzna i wręcza mi płytę z tytułem The Unnatural World. Nie widziałem jego twarzy, ale słyszałem głos. Powiedział: „Uważam, że to trafi w twoją duszę. Ale uważaj… to niebezpieczna muzyka.”
Zaśmiałem się mu prosto w kaptur i odpowiedziałem: „Ja się nie boję, słucham Radiohead, Kilimanjaro Darkjazz Ensemble, Joy Division i wszelakiego noise’owego shoegaze’u.”
Nieznajomy nie powiedział już nic.
Wróciłem do domu, odpaliłem Have a Nice Life… i wytrzymałem trzy pierwsze utwory.
Minęły miesiące, zanim odważyłem się wrócić. Gdy w końcu zrozumiałem, z czym mam do czynienia, odpaliłem ich koncert na YouTubie, żeby zobaczyć, jak to wypada na żywo. I wtedy wszystko zaczęło się od nowa.
Nie wiem, co zrobią ze mną na OFF-ie, ale nie mogę się już doczekać.

2. James Blake

James jawi się jako archetyp wrażliwego songwritera, ale – w przeciwieństwie do wielu zniewieściałych, przewidywalnych i zwyczajnie nudnych wokalistów – wciąż potrafi zaskakiwać. Jest nowatorski w brzmieniu i stawia na nowoczesność, choć nie porzuca klasycznego podejścia do kompozycji.
Punktem wyjścia są tu wciąż piosenki, ale – trochę jak u Radiohead – Blake wykorzystuje całą paletę nieoczywistych środków, z naciskiem na elektronikę.
To muzyka stuprocentowo zimowa, ale nawet jeśli teraz w lecie włączycie Overgrown i naprawdę się wsłuchacie, odkryjecie niesamowitą gęstość – mnogość tekstur, detali, mikrogestów.
Mało kto ma tak wyczulone ucho producenckie jak Blake. James Blake.

1. Kraftwerk

W historii muzyki rzadko można z całą pewnością powiedzieć, że X było niezbędne, by mogło powstać Y.
Chyba że X = Kraftwerk, a Y = rozwój muzyki elektronicznej.