#10 Tauron Festiwal Nowa Muzyka – relacja

#10 Tauron Festiwal Nowa Muzyka – relacja

PROLOG:

Witek Bartula: Tauron Nowa Muzyka był zawsze moim ulubionym festiwalem. Cenię w nim otwartość, nieprzewidywalność i różnorodność gatunkową, która nie cechuje żadnego innego festiwalu. Edycja w roku 2013 była najlepszą edycją festiwalową, w jakiej kiedykolwiek brałem udział. Było miejsce na totalne odjazdy w stylu Squarepushera, popowe nowości w stylu London Grammar, a także wschodzące gwiazdy jak Moderat. Tegoroczna edycja nie przebiła tego, co działo się dwa lata temu, ale nie oznacza to oczywiście, że była to edycja nieudana. Nieprzewidywalność przejawiła się zaproszeniem Tyler’a, był to strzał w dziesiątkę nie tylko z perspektywy festiwalu, ale też tego, że w naszym kraju coraz mniej amerykańskiego hip hopu. Jednak od zeszłego roku na festiwalu zanotowałem zwrot targetowy w inną stronę, tę bardziej soulową i popową. Nie mam nic do zapraszania takich wykonawców, bo jak mówię, cenię w tym festiwalu otwartość oraz różnorodność, ale chciałbym by został zachowany balans gatunkowy, a także by pojawiali się artyści wnoszący coś nowego do muzyki jak w poprzednich latach. Także publiczność Tauronowa była dla mnie najlepszą, jaką widziałem na festiwalach – objawiało się to tym, że niezależnie od tego czy koncert był słaby czy dobry, ludzie się doskonale bawili i szaleli. W tym roku zdziwiło mnie jak bardzo ludzie byli spokojni i nie wariowali, co mam nadzieje, że jest tylko tymczasowym spadkiem formy festiwalowiczów. W tym roku mieliśmy także zmianę dotyczącą otoczenia. Festiwal nie mógł rozłożyć się w podobny sposób, co w zeszłym roku, ze względu na remont części terenu. Postanowiono, więc, że scena główna zostanie przeniesiona do Międzynarodowego Centrum Kongresowego, co sprawiło, że trzeba było pokonać dość duży dystans od reszty festiwalu. Dziennie odbywały się tam 4 koncerty, więc w sumie nie ma, co narzekać szczególnie, że samo miejsce posiada genialną akustykę, a ludzie byli nim zachwyceni. Mi jednak odpowiada bardziej typowo festiwalowe rozłożenie scen i rozwiązania, przez co będąc na „mainie” czułem się nieco nieswojo i trochę jak w hali koncertowej, ale to już osobiste odczucia. Nie ma oczywiście festiwalu bez narzekania na nagłośnienie, więc ja sobie ponarzekam. I to dość konkretnie na scenę „little big” (która, nie wiedzieć czemu, zupełnie zmalała, a namiot z zeszłego roku spokojnie mógł się w tym miejscu zmieścić), gdzie na większości koncertów w piątek wysokie i średnie częstotliwości dosłownie niszczyły mi uszy. I trochę nie chce mi się wierzyć, że była to sprawa akustyków i techników artystów, bo w takim razie jedynie Autechre mieli kogoś rozgarniętego, a i to nie przez cały występ. Red Bull także nie wyrabiał, podczas koncertów dźwięk był bardzo przytłumiony i często niewyraźny dla żywych instrumentów. Bez zarzutów dla Carbon Central, który był nagłośniony idealnie, także scena główna miała perfekcyjne nagłośnienie za wyjątkiem koncertu Kwabsa.

Adam „Attaché” Dąbrowski: Tauron Nowa Muzyka to jedno z tych wydarzeń, które wielbiciele nowych, ciekawych, inspirujących elektronicznych brzmień mieli na długo przed rozpoczęciem imprezy zanotowane w kalendarzu, toteż z wielką pasją przysłuchiwali się kolejnym ogłoszeniom artystów w Programie Alternatywnym w radiowej Trójce. Przed tegoroczną edycją narastała coraz większa grupa sceptyków – zarzucano organizatorom m.in. brak kreatywności w selekcji artystów, gdyż większość z nich gościła już wcześniej na festiwalu – zastanawiano się czy jest to kwestia ograniczonego budżetu, czy może postawienia na pewniaków. Jakby tego było mało, na pół roku przed festiwalem, Alter Art ogłosił datę reaktywowanego festiwalu Kraków Live (wcześniej Coke Live), która w zupełności pokrywała się z wydarzeniami w Katowicach. Ja, mimo wszystko, pozostaję muzycznym poszukiwaczem, bo Tauron Nowa Muzyka to dla mnie kopalnia – oczywiście nie tylko w sensie materialnym, gdyż teren festiwalu mieści się na terenach dawnej kopalni węgla kamiennego „Katowice”, ale głównie dlatego, że tam można znaleźć ogromne pokłady złoża dobrej muzyki. Niestety, nie było nam dane potupać do Jeffa Millsa na wielkim koncercie zamknięcia festiwalu w NOSPrze, o którym było najhuczniej w mediach, ale zawzięcie szukaliśmy nowej muzyki na Nowej Muzyce podczas trzech pięknych, sierpniowych dni festiwalu.

DZIEŃ 1: Koncert otwarcia – Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia

IMG_9209

Apparat Live

W.B. To już tradycja, że na Tauronie, przynajmniej raz na dwa lata, musi pojawić się Sascha Ring ze swoim projektem solowym albo z Moderatem. W tym roku grał na koncercie otwarcia w nowym budynku NOSPR’u. Samo miejsce posiadało przepiękną architekturę oraz doskonałą akustykę, idealną na formułę koncertu. Apparat przyjechał z utworami ze swojej ostatniej płyty Krieg und Frieden, a także nowymi niepublikowanymi soundtackami do filmów i przedstawień teatralnych. Byłem na jego premierowym występie Krieg Und Frieden podczas FreeFormFestival, wtedy zmiażdżył mnie mocą i głośnością swoich noise’ów i bassów. W NOSPRze zagrał ciszej i łagodniej. Brakowało mi drone’ów, ale mimo to występ był przepiękny choćby dzięki oryginalnym wizualizacjom, które zespół robił na żywo.

A.D. Apparat zatrzymał czas! Nie twierdzę tak tylko dlatego, że z nieznanych przyczyn mój zegarek podczas jego koncertu się zatrzymał, pomimo tego, że dwa dni wcześniej był u zegarmistrza, ale dla takich momentów, jak epickie zakończenie chyba najpopularniejszego kawałka berlińskiego producenta „You Don’t Know Me” następuje zakrzywienie czasoprzestrzeni – miałem wtedy wrażenie, że cały neurofunkowy świat, jaki zespół zbudował dźwiękiem i wizualizacjami, wraz ze stopniowym zwalnianiem tempa zaczyna się kruszyć: szyby pękają, wysokie bloki się zawalają, deszcz szkła… Wizualizacje na koncercie Apparata były najlepszymi wizualizacjami, jakie w życiu widziałem! Nawet w cichych momentach przejść pomiędzy utworami publika siedziała cicho jak zaczarowana. Prawdopodobnie był to najlepszy koncert otwarcia w całej historii festiwalu. Owacje na stojąco – dla całego zespołu!

DZIEŃ 2: Nowe Muzeum Śląskie i Międzynarodowe Centrum Kongresowe

Vessels

W.B. Typowy tauronowy zespół. Poszukują w syntezatorach dźwięków, które mogą zastąpić akustyczne tradycyjne instrumenty, jednocześnie nie odrzucają ich, korzystając np. dwóch perkusji. Momentami lekko monotonni, ale mimo to stali się świetną rozgrzewką na 19. godzinę.

Eskmo

IMG_9280

W.B. I to tu zaczęły się bardzo poważne problemy z nagłośnieniem, bo nie uwierzę, by artysta pokroju Eskmo miał aż tak słabych dźwiękowców, bądź sam nie potrafił ogarnąć nagłośnienia. Jego występ był cudowny, łączył house’owe rytmy z dźwiękami przyrody i odgłosami stworzonymi na żywo, w których wykorzystywał puste butelki wody, małe drewienka czy metalowe puszki. Do tego dochodziły jego melancholijne pojękiwania i wykrzykiwania, dzięki czemu całość była bardzo emocjonalna. Momentami wchodził w obszary noise’u, co z jednej strony mnie cieszyło, z drugiej przyprawiało o ból głowy w związku z przesterowanymi średnimi częstotliwościami.

Nils Frahm

IMG_9310

A.D. W tamtym roku jego występ oceniliśmy na ocenę 11/10, więc dla nas było jasne, że będziemy polecać ten występ niewtajemniczonym. Ubiegłoroczny występ niemieckiego kompozytora w Fabryce Porcelany oraz ten niedawny, majówkowy w krakowskim Teatrze Nowa Łaźnia zebrały taką falę pochlebnych recenzji, że w sumie nie bardzo zdziwił nas fakt dlaczego Frahm 3. raz z rzędu (!) zagra na imprezie w ramach festiwalu Tauron Nowa Muzyka. Miałem wrażenie, że materiał, który przygotował Nils jest bardziej taneczny od tego ubiegłorocznego (na jego poprzednim koncercie w Krakowie nie byłem). Druga część występu to była powtórka z rozrywki z ubiegłego roku, czyli szlagry ze Spaces – „Says” i „Toilet Brushes”, które mam wrażenie zawsze i wszędzie, niezależnie od miejsca (choć wiadomo akustyka też ma znaczenie, a w MCK była świetna!) i tego czy to koncert na żywo czy YouTube, brzmią tak samo cudownie.

Dopplereffekt

W.B. Spodziewałem się grubego Detroit Techno, dostałem bardzo przyzwoite IDMy, które brzmieniem przypominały rozwinięcie tematu znanego z „Amber” Autechre. Tajemniczości dodawał im statyczny wizerunek sceniczny.

A.D. Kraftwerkowe granie – muzycznie i wizualnie.

Tyler, The Creator

W.B. Tyler wystąpił u nas tuż po odwołaniu trasy w Australii, kiedy to tamtejsze feministki zarzuciły homofobię, mizoginizm oraz brutalność wobec kobiet poruszane w jego tekstach. Zaś, tuż po koncercie w Katowicach, odwołał trasę w Wielkiej Brytanii i Irlandii włącznie z festiwalami Reading oraz Leeds. Jeszcze 4 lata temu za taki koncert ludzie oddawaliby życie, dziś mieliśmy wybór: Albo Tyler albo Kendrick. Nie będzie hejtem jeśli napiszę, że Kendrick jest lepszy, bo to jest oczywista oczywistość, nie ma sensu się rozpisywać. Ale Tyler jest zjawiskiem, które należy zrozumieć z punktu widzenia (jak to z hip hopem bywa) – społecznego. Z jednej strony mamy zryte teksty, zryte teledyski, zryte akcje z jego życia, zryte wywiady, co przyciąga publiczność gimnazjalną i licealną. Z drugiej to właśnie oni są targetem, po którym Tyler ciśnie najbardziej, a którą stara się nauczać jednocześnie opowiadając własne, bardzo osobiste historie. Nawet podkłady, których używa on i całe Odd Future to krzywe zwierciadło, współczesnych cukierkowo brzmiących komercyjnych produkcji. Jego występ był dobry, solidny i duchem hip hopowy, choć przyznam szczerze, że na żywo nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak w Internecie czy na płytach, pomimo tego, że sam bardzo dobrze się bawiłem i skakałem jakby był rok ‘91. Liczyłem na większą rozwałkę podczas jego koncertu, ale taki stan rzeczy wynikał z dwóch powodów. Pierwszy to dość słaba publiczność, bo w środkowej części tłumu mało, kto skakał, a po prostu się gibał. Drugi to już świadome poczynanie rapera, gdyż zamiast klepać więcej znanych bangierów postawił na utwory z nowej płyty, a także te bardziej spokojne i wyluzowane. Dziwiło mnie trochę, że nic nie mówił pomiędzy utworami, a jego kontakt z publicznością ograniczał się do wykrzyknięć „YEAH” „FUCK”, AIGHT”. Mimo to, pod koniec występu wpuścił na scenę publiczność by razem wyskakać się do „Tamale”.

A.D. Ja miałem dosyć śmieszne wrażenie, że koncert Tylera to współczesna wersja programu 5 10 15 – w sumie wszystko się zgadza, bo było radośnie, hucznie i młodzieżowo.

Autechre

W.B. Jest mi niezmiernie ciężko o tym pisać, bo po prostu nie wiem od czego zacząć. Oni sami w sobie są rzeczą, o której można pisać esej. Ich filozofia występowania na żywo – granie w zupełnych ciemnościach by tylko muzyka się liczyła – żeby nic nas nie rozpraszało. To jest tak proste i oczywiste, a zarazem bardzo dużo zmienia i niewielu artystów z tego korzysta. W swojej muzyce posuwają się tak daleko jak nikt, eksplorując nieznane nam tereny muzyczne, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Tak też było na Tauronie. Ich live to nie jest bezmyślne wciskanie guzików, to nie jest zwykłe eksperymentowanie, bo jednak zachowują pewną ciągłość, coś nadchodzi po czymś, jest pewna zwarta kompozycja nawet, jeśli mieści się w ramach zupełnie abstrakcyjnych. Zagrali lepiej niż na Sacrum Profanum i dostali prawdopodobnie największe owacje podczas całego festiwalu i słusznie, ponieważ był to najlepszy występ, po którym długo, długo nic lepszego nie zobaczymy. W zrozumieniu tego skomplikowanego duetu nie wystarczy posłuchać paru płyt czy nawet zobaczyć ich na Sacrum Profanum i na Tauronie. Oni wymagają wielkiej otwartości od słuchacza, wejścia w ich muzykę, rozumienia tego. co dzieje się w ich utworach i jak bardzo jest to odjechane od tradycyjnego rozumienia słów „utwór” „piosenka” „kompozycja”. Dopiero wtedy można zrozumieć, że jest to jeden z najważniejszych zespołów na świecie.

A.D. Ja mogę dodać tylko to, że było to najbardziej unikalne wydarzenie podczas całego festiwalu jak i muzycznie w ogóle.. i szkoda tylko, że koncert nie odbył się w Centrum Kongresowym, bo tamto miejsce idealnie nadawałoby się na koncert tych gigantów elektroniki.

Objekt/Ellen Allien

A.D. Bardzo lubię w Tauronie to, że mnie zawsze czymś pozytywnie zaskoczy – nawet w miejscach, gdzie mniej więcej wiem, czego się mogę spodziewać. Wiadomo, że w późnych godzinach najlepszy na walkę ze zmęczeniem jest taniec i dobra zabawa, dlatego ważne jest dobranie takich artystów, którzy nie uśpią ludzi, a wyciągną z nich ostatnie zapasy energii. Nie wszystkim jednak ta sztuka się udaje, natomiast Objekt i Ellen Allien na zakończenie pierwszego dnia festiwalu to był strzał w 10, bo ich sety były tak wciągające, że ciężko było ustać w miejscu pod sceną! Objekt momentami eksperymentował z noisem (tak, dobrze przeczytaliście!), by w niedługim czasie elegancko go wkomponować w kolejne „technopiosenki”, a wschód słońca należał do Ellen Allien, która jeszcze bardziej rozkręciła publikę – namiot pękał w szwach!

I tak tanecznym krokiem dobiliśmy do godziny 6.!

IMG_9342

DZIEŃ 3: Nowe Muzeum Śląskie i Międzynarodowe Centrum Kongresowe

Tribute To Maceo Wyro

W.B. Maceo Wyro był DJem bardzo mocno związanym z Tauronem, który wchodził w skład kolektywu Niewinni Czarodzieje. Nieszczęśliwie przedwcześnie zmarł na tętniaka w wieku 42 lat. Ku jego czci zagrał Wojtek Mazolewski ze swoim zespołem oraz z Marcinem Wasilewskim i Natalią Przybysz. Jazzu na festiwalach szukać należy ze świecą, więc był to jeden z powodów, dla których bawiłem się znakomicie. Zresztą nic w tym dziwnego skoro w tym projekcie brał udział sam Mazolewski. O wiele bardziej podobały mi się ich instrumentalne wykonania niż te z Natalią Przybysz. W szczególności nie przekonał mnie jej wokal w coverze „Get Free” Major Lazer, ale np. moim znajomym bardzo się spodobała, więc jest to już kwestia gustu.

Rhye

A.D. Ja rozpocząłem sobotni wieczór od Rhye – tego dnia to był to jedyny koncert na dużej scenie, na jaki się wybrałem i naprawdę nie żałuję tego wyboru, bo okazał być się idealny na początek długiej sobotniej wędrówki z muzyką. Dobrze, że był on o godz. 20, bo wydaje mi się, że w późniejszych godzinach oryginalny i poruszający głos Michaela Milosha mógłby na dobre uśpić festiwalowiczów – ich muzyka to coś więcej niż rnb, które idealnie nadaje się do wakacyjnego chiloutu. Bardzo relaksacyjny, regenerujący duszę i wciągający występ!

Rysy

A.D. Znalazłem się na nich przypadkiem i na dosyć na krótko, ale mogę napisać, że taki patent muzyczny (wokalistka + wokalista + deep house) miałby naprawdę duże szanse powodzenia w… Eurowizji!

Kwabs

W.B. Byłem bardzo źle nastawiony na zaproszenie Kwabsa, tym bardziej po zeszłorocznej pomyłce, jaką była Kelis. Rozumiem cel organizatorów w zapraszaniu artystów, którzy za kilka lat będą wielkimi gwiazdami – z Kwabsem za pewne tak się stanie, ale na Boga, jego singiel ”Walk” jest jednym z najbardziej beznadziejnych utworów, jakie słyszałem w tym roku. Tu nie ma po prostu nic, czym ten typ mógłby mnie jakkolwiek zainteresować. Jest za to bardzo typowy hicior ni to rnb, ni to soul wymierzony w stacje pokroju Eska. Nie pamiętam już z jakiego powodu wybrałem się na jego koncert, jednak kiedy się rozpoczął, zorientowałem się, że to wcale nie jest totalna katastrofa. Co więcej, z każdym następnym kawałkiem zacząłem uznawać, że nie jest źle, a nawet robi się spoko. Kwabs na żywo poszedł w niezłą stronę, miał bogaty zespół a jego kompozycje na żywo nabierały rzeczywiście soulowego klimatu. Co prawda trochę niezręcznie starał się kopiować D’Angelo i takimi też chwytami próbował mnie omamić, ale nie miałem nic przeciwko, bo w końcu dopiero zaczyna i nawet nie wydał jeszcze płyty. Mam nadzieje, że ta wpadka z ”Walk” była tylko na potrzeby wytwórni, a Kwabs na debiucie okaże się asertywnym artystą na poziomie.

Silf

IMG_9372

A.D. Ja szczerze mówiąc, za bardzo obawiałem się, że Kwabs mnie zawiedzie, toteż nie chciałem ryzykować utraconego czasu na przebycie drogi do Centrum Kongresowego – zacząłem tropić niespodzianki na uboczach lineupu, a dokładnie sceny Carbon Central, której kuratorem był Wojciech Kucharczyk z Mik Music. Fani wczesnego Aphex Twina musieli być zachwyceni tym węgierskim duetem, bowiem ich muzyka bardzo mocno oscylowała w klimatach Selected Ambient Works – było surowo, eksperymentalnie.. ale za to bardzo tanecznie! Rewelacja!

Ghostpoet

W.B. Nowy album Ghostpoet nie poruszył mnie jakoś szczególnie, jest bardziej melancholijny i zapewne najbardziej osobisty, jaki wydał. Odszedł on od elektronicznych garażowych, 2stepowych dźwięków i sampli, by przejść w bardziej instrumentalną odsłonę z żywym zespołem. Na żywo był to zwrot w rewelacyjną stronę, wszystko było tu doskonałe. Jego brzmienie i klimat przypomina mi wczesnego Tricky’ego w bardziej popowej, delikatnej wersji, ale takiej, która podczas koncertu również potrafi zrobić piorunujące wrażenie. Trip-hopowe brzmienie perkusji potrafiło rozruszać namiot, a do tego dochodził świetny kontakt z publicznością. Ghostpoet muzycznie może nie jest jakąś szczególnie oryginalną postacią, ale jest dojrzałym artystą, mającym wiele do powiedzenia. Ja czułem się przytłoczony jego obecnością i osobowością, co z perspektywy grania na żywo jest niezmiernie ważne. Bez wątpienia w sobotę zagrał najlepszy koncert.

Syny

IMG_9400

A.D. Jak oni robią to, że cisną taki rap!!! Mógłbym tak w nieskończoność cytować ich kawałki. Dla mnie ich występ był głównym punktem wieczoru – żaden polski hiphop od czasu Kalibra 44 i PFK nie wszedł mi tak w mózg jak pomorskie Syny! Nie było niepotrzebnych nawoływań o rączki w górę i pustych słów. Było tylko dwóch gości, którzy solidnie namieszali na scenie: Piernikowski, swoimi sztuczkami językowymi i 1988, absolutnie mistrzowskimi, „kasetowymi” bitami. Jeden z fanów pod sceną wyraził się nawet w głośny i wulgarny sposób o Ghostpoecie, by pokazać, że Polacy w zupełności nie ustępują zachodnim headlinerom. Moment, w którym do kawałka Świnoujście wszystko zgasło i po chwili Syny odpalili race będzie dla mnie jednym z najbardziej niezapomnianych momentów ogólnie w historii festiwalu. Najlepszy polski występ na tegorocznym Tauronie oczywiście!

ORIENTUJ SIĘ!

W.B. Może narażę się wielkiej części fanów polskiego hip hopu(w szczególności tym od Taco), ale biorę pełną odpowiedzialność za swoje słowa: Syny to NAJLEPSZY polski rap, jaki w tym momencie posiadamy. Polski rap od zawsze cierpiał ze względu na brak melodyjności języka polskiego i nie można za to nikogo winić, tak po prostu jest. Jednak można zrobić coś oryginalnego, albo ominąć tę wadę. Tak zrobiły Syny, nie dążą do melodyjności a z wady, która leży w naszym języku zrobili atut. Ich nostalgia do osiedlowych klimatów lat 90tych totalnie mnie przekonuje, bo nie kopiują schematów, tylko sprawiają, że staje się to jeszcze bardziej mroczne i tajemnicze. Także na scenie najlepszymi momentami koncertu były te, gdzie nie było nic widać prócz dymu i ciemności.

Die Vogel

W.B. Dla mnie był to jeden z ważniejszych występów, jako, że ich utwór ”Fratzengulasch” to dla mnie i znajomych bezkonkurencyjny hymn tegorocznej edycji. Niemiecki duet zagrał syntezatorowy house, gdzie dużą rolę pełnią instrumenty dente jak trąbka i puzon – momentami troszkę mi ich brakowało. Mimo tego rozkręcili świetny balet i występ był jak najbardziej udany.

Kiasmos

IMG_9451

W.B. Duet z Islandii zagrał bardzo wyważony live act. Ich ambientowe brzmienie typowe dla Islandczyków mieszało się z elementami techno… nie… Kiasmos to nie jest techno – ma jego elementy i pokazali to na żywo. Mi osobiście momentami było troszkę sennie, ale kiedy zanurzałem się w plumkającym pianinie i liniach skrzypiec, potrafili przyładować mocnym bitem. Bardzo mnie dziwi fakt, że to nie oni byli headlinerem, bo nadają się do tego idealnie, jako wschodząca gwiazda. Dali piękny występ i są kolejnym produktem z Islandii, który podbije nasz kraj dzięki Tauronowi.

A.D. Islandczycy mają jakiś złoty środek do podbijania serc polskich melomanów. Nie znam drugiego takiego narodu, który wypuścił tyle zespołów, artystów, pisarzy, ludzi kultury znanych na całym świecie, podczas gdy ma on populację niewiele większą od samych Katowic! Kiasmos do tego panteonu sław dołącza – i to w jakim stylu! Ich występ okazał się być najbardziej docenionym przez publiczność występem drugiego dnia festiwalu, pomimo bardzo późnej pory oraz (niestety znowu) nagłośnienia, które przez pierwsze 15 minut koncertu wariowało. Materiały, który zaprezentowali na scenie zdawał się łączyć energię Jona Hopkinsa z Immunity oraz melodyczność nowych hitów od GusGus.

Dj Koze/Robag Wruhme

W.B. Koze zagrał ciekawie i oryginalnie, poszedł bowiem w bardziej delikatne utwory przypominające jego remixy czy własne produkcje. Oczywiście nie mogło obyć się bez Moderata, którego Bad Kingdom usłyszałem nie tylko od Kozego ale też od Robaga Wruhme. Ten zaś, grał już bardziej berlińskie techno. Nie zaskoczył mnie zbytnio, a najlepszym momentem był zagrany na pożegnanie remix Buriala. Choć na obu dżentelmenach bawiłem się cudownie to jednak muszę wydać werdykt, że Koza jest lepsza od Robaka.

A.D. Nie ma co owijać w bawełnę – DJ Koze przyciąga tłumy na swoje sety w dużej mierze dzięki jego remixowi kawałka „Bad Kingdom” od Moderat, podczas którego publika szaleję… zresztą Robag podobnie, choć jego remix nie odniósł tak wielkiego sukcesu jak choćby tego wcześniejszego czy Marcela Dettmanna. Jak tak dalej pójdzie to niebawem Moderat usłyszymy na Lidze Światowej siatkarzy 😛 Robag wg mnie to jest mistrz gry o poranku – to była najlepsza opcja, żeby podobnie jak 2 lata temu wrzucić go na zakończenie 3. Dnia festiwalu. Wówczas nie byłem, ale słyszałem bardzo dobre opinie na jego temat nawet od ludzi niezbyt wtajemniczonych w klimat muzyki klubowej. Zatem jeśli będziecie mieli okazję, gdzie któryś z tych dwóch panów wyżej będzie grać w Waszej okolicy, a chcielibyście wtajemniczyć kumpli/dziewczynę/chłopaka itd. w techno to ich serdecznie polecamy – gwarantujemy, że długo z klubu nie wyjdziecie!

IMG_9363

EPILOG:

A.D. 10. jubileuszowa edycja festiwalu Tauron Nowa Muzyka ukazała jego zupełnie nowe oblicze: koncerty otwarcia i zamknięcia w NOSPRze, główna scena w Centrum Kongresowym, Carbon Central na zewnątrz, „dzikie koncerty” w kameralnym amfiteatrze pomiędzy scenami. Mam wrażenie, że z roku na rok Tauron staje się coraz bardziej uniwersalnym festiwalem – nie było wcześniej takiej edycji, kiedy spotkałem tylu znajomych, po których nawet bym nie przypuszczał, że zjawią się na w okolicach Muzeum Śląskiego. To jest zasługa przemyślanych ruchów w lineupie jak koncert Taco Hemingway’a w amfiteatrze NOSPR’u czy Tylera, the Creatora. Jedynie mam zastrzeżenia do nagłośnienia na Littlebig/Wigwam Tent, gdzie dźwięk często wariował, a przecież najwięcej ciekawych rzeczy się tam działo, oraz do dojścia między Centrum Kongresowym, a Muzeum Śląskim. Trzeba było przebijać się przez tłum przechodzący przez wąskie uliczki – rozumiem, że miało to na celu chociażby przyciągnięcie ludzi w pobliże amfiteatru, ale dystans oraz wspomniane już wąskie uliczki z głównej sceny na teren Muzeum Śląskiego, gdzie mieściło się większość scen zniechęcała część ludzi do przemieszczania się pomiędzy tymi scenami. Już o wiele wygodniejszą opcją byłoby wytyczenie dojścia do głównej sceny przez ulicę Góreckiego. Pomimo tych niuansów, jestem ogromnie zadowolony z tej edycji, bo organizatorzy udowodnili, że w czasach, kiedy festiwale muzyczne pojawiają się jak grzyby po deszczu, można nie tyle zorganizować wydarzenie muzyczne, które może nie powala nazwiskami przeciętnego słuchacza, ale daje radę przyciągać rzeszę nowych odbiorców i wciąż zaskakuje. Wydaje mi się, że Tauron od tej edycji to będzie już zupełnie inny festiwal – czasy jego kameralności odeszły bezpowrotnie, co jednych martwi (ambitna elektronika na skraju lineupu), a innych zadowala (coraz większe gwiazdy na głównej scenie). Nie pozostaje, zatem nic innego niż znaleźć swoje miejsce – w końcu to cała idea festiwalu.

W.B. Tauron to bez wątpienia festiwal edukujący swoją publiczność i wraz z OFFem mają ogromny wpływ na to, co zostanie wypromowane lub pominięte. Do tej pory mnie nie zawiódł i życzę temu festiwalowi jak najlepiej.. na kolejne 10 lat!

IMG_9455