Slowdive – Slowdive

Slowdive – Slowdive

Jest luty, 1995 rok. Slowdive właśnie wydali swój trzeci album Pygmalion, który niemal całkowicie różni się od tego co zwykle grała ta shoegaze’owa grupa. Mówiąc Slowdive pomyślicie pewnie: romantyczne teksty, smutne piosenki, shoegaze, czy Souvlaki – tego na Pygmalion nie uświadczyliśmy. Ostatni album, z którym zespół nas zostawił był pełen minimalistycznych, niepokojących dźwięków i zapętlonych fraz wokalnych wywołujących ciarki na plecach. Było to najdziwniejsze i najbardziej nieprzeniknione dzieło Slowdive, po którym zespół od razu się rozpadł. Mam wrażenie, że tam musiało się coś stać, że po takim odlocie zdecydowali się zakończyć karierę i założyć zespół country – Mojove 3.

Ich największym dziełem było oczywiście wspomniane Souvlaki. To album, który obok Loveless od My Bloody Valentine i Nowhere od Ride, stanowi kanon gatunku. To co w nim urzekało, jak i ogólnie w Slowdive, to połączenie nastoletniego gitarowego pazura, cierpienia miłosnego, normcore’owego stylu życia, lekkiej naiwności dotyczącej biznesu muzycznego, a także wszystkich tych cudownych chwil, które można sobie wyobrazić kiedy będąc młodym tworzy się zespół. Nie byli rockmanami. Ich magia, jak i każdego sheogaze’owego zespołu, polegała na totalnym braku rock’n’rollowego gwiazdorzenia i jednocześnie na wyciskaniu z gitar brzmień takich, do jakich nie dokopał się nikt nigdy. Operowali ogromną głośnością i gitarowym jazgotem przez co koncerty często były ciężkie do wytrzymania. Niestety, nie zostało to wtedy należycie docenione. W Ameryce narastała fala grunge’u, która później rozprzestrzeniła się też na stary kontynent, zaś na wyspach zaczął dominować britpop z Blur i Oasis na czele. Ciężko oceniać sytuację w której jeden wybitny gatunek zastępuje drugi, ale fakt faktem, że britpop wyeliminował shoegaze, a członkowie zespołów musieli znaleźć sobie inną pracę.

Na szczęście shoegaze powrócił na salony, a cezurę czasową wyznaczył powrót My Bloody Valentine w 2008 roku oraz wydanie ich trzeciego albumu w 2013 roku. Rok później do czynnego koncertowania reaktywowali się Slowdive, którzy wtedy przybyli na OFF Festival i do dziś uznaję to za jeden z najlepszych koncertów w historii tego festiwalu. Dwa lata później miałem okazję widzieć ich jeszcze na Colours Of Ostrava i mimo odstępu czasu między tymi dwoma koncertami, miałem wrażenie, że zbyt szybko zobaczyłem ich ponownie. Ich koncerty są tak niesamowicie emocjonalne, że przeżywanie tego na nowo po dwóch latach było ciężkim, ale równie pięknym doświadczeniem. A jak brzmi ich pierwszy album od 22 lat?

Trzeba przyznać, że się nie zestarzeli i nie zdziadziali, czuć od nich niemal taką samą magię, która była dawniej, lecz jest już dojrzalsza. Pierwszy singiel jakim był Star Roving to najszybszy utwór jaki kiedykolwiek stworzyli i miażdży swoją gitarową ścianą dźwięku. Drugi singiel wydali z teledyskiem, który bez nachalności emanował klimatem lat 90tych. Pamiętam, że kiedy oglądałem go po raz pierwszy kamień spadł mi z serca i byłem już spokojny co do reszty nadchodzących piosenek. Mimo niektórych utworów, cały album brzmi głośno i brudno, oddając tym samym shoegaze’owy styl. Za każdym razem kiedy słucham tej płyty na głośnikach i dostaję po uszach od wylewu gitar, czuję niesamowity przepływ dźwięku przez ciało i pod tym względem jestem w stu procentach usatysfakcjonowany. Już pierwszy na liście Slomo razi głośnym, rozmydlonym brzmieniem; to idealny przykład piękna ludzkiego wokalu niszczonego przez gitary. Trzeci zaś, Don’t Know Why, to piosenka nawiązująca do tych najbardziej pozytywnych momentów na Souvlaki, mająca znamiona współczesnego dream pop’u, do którego możemy zaliczyć np. Beach House. Slowdive z resztą przyznawali się ostatnio do fascynacji nimi. Najlepszy z całego albumu jest na pewno Go Get It, zespół osiąga tu swój szczyt poprzez ciężkość i głośność, a zniekształcony wokal w końcówce folguje z klimatami Joy Division.

Cały album, na który składa się 8 utworów, nie jest niczym rewolucyjnym, ale Slowdive to nie My Bloody Valentine i rewolucji się od nich nie oczekuje. Dostarczyli 8 bardzo pięknych kompozycji, które momentami mają pewne niedociągnięcia i uproszczenia, ale jak zespół zapowiedział, to dopiero początek ich reaktywacji, więc możemy być pełni optymizmu co do ich przyszłości.

OCENA: 7.8/10