Tauron Nowa Muzyka 2022 – Relacja

Tauron Nowa Muzyka 2022 – Relacja

Line upy tegorocznych festiwali nie mają łatwo. Problemy odwołanych występów nie ominęły Orange Warsaw, Openera, OFFa, Audioriver oraz Taurona. Dlatego też, myśląc nad oceną końcową trzeba brać pod uwagę fakt, że organizatorzy próbowali, natomiast to co ostatecznie się wydarzyło nie jest już ich winą. Przykładowo uważam, że koncert Anny Calvi byłby najlepszym tegorocznej edycji, więc gdyby doszedł do skutku, realna ocena całości byłaby wyższa. Z drugiej strony przede wszystkim cierpią odbiorcy, gdyż płacą za wykonawców, którzy są odwołani. Oczywiście nie znamy kulisów i nie wiemy czy Skream faktycznie miał problemy osobiste, czy może bał się wojny, a może menagerowie się nie dogadali. Natomiast oficjalne stanowisko można było znaleźć na jego fanpage’u i tego się trzymajmy.

Mam wrażenie, że problematyczność line upu czy może bardziej timetable na Tauronie to częste zjawisko. Zawsze wydawało mi się, że najciekawsze koncerty sumują się na piątek, a sobota zaś jest bardziej lekka. Niestety tegoroczna edycja to potwierdziła. Drugi dzień festiwalu był dokładnie tym czego wszyscy potrzebowali: gonitwą z jednej sceny na drugą, a koncert jazzowy przeplatał się z techno imprezą, co wytwarzało eklektyzm charakterystyczny dla Taurona.

Problemy związane z line upem to na szczęście jedyna wada jaką można wytknąć organizatorom. Co roku zastanawiam się jak to jest możliwe, że na Tauronie jest masa ludzi, a nie czuć tego ani w kolejce po alkohol, do toalet czy na samych koncertach. Nie wiem jak jest to robione, ale organizatorzy spokojnie mogliby zająć się na poważnie infrastrukturą tego kraju.

W kontekście tegorocznej edycji, powrót do formy 4 dniowej i koncertu otwarcia, to również rozciąganie line upu na siłę. Uważam, że o wiele lepszym rozwiązaniem byłoby dodać wykonawców z pierwszego dnia do regularnej weekendowej formuły festiwalu. Oczywiście sama dubstepowa impreza w Walcowni była świetnym przeżyciem, jednak przeniesienie The Buga czy Tonfy na weekend, dałoby większą różnorodność.

 

Dzień I:

Phatrax:

Basowa impreza w Walcowni została przejęta przez Tonfę i ich kumpli, a pierwszym z nich był Phatrax, który rewelacyjnie rozgrzał parkiet. W swoim dj secie zawarł głównie dubstep, ale pojawiły się też takie gatunku jak ragga, juke, footwoork czy techno.

7/10

 

Tonfa:

O ile na Phatraxie nagłośnienie nie było tragiczne, choć też nie rewelacyjne, tak na Tonfie nastąpił ewidentny spadek jakości. Brak czytelności, nie tylko pod kątem brzmienia wokali, ale też pod względem słyszalności samych bitów. Widziałem ich na żywo w Krakowie, goście robią niesamowite show, również tutaj nie mam nic do zarzucenia w kwestii samego koncertu, jednak nawet gdy grali mój ulubiony utwór Krzew wyprodukowany przez producenta 1988, nie byłem w stanie odczytać całości. Nie mam pojęcia dlaczego tak się stało, ale przez słabe nagłośnienie był to zmarnowany potencjał świetnej rapowej ekipy.

8/10

The Bug:

Mistrz basowej ceremonii grał w zeszłym roku na Unsoundzie, gdzie przyjechał z dwoma mc oraz wokalistką Dis Fig. Był to koncert, po którego zakończeniu wspólnie ze znajomym uznaliśmy, że The Bug coś nam zrobił, choć nie wiedzieliśmy co… Było to przeżycie mistyczne. Z tego względu pomyślałem, że przyjazd z samym Flowdanem do Katowic będzie słabszym występem. Jednakże już przy pierwszym spuszczonym na publikę bicie, obawy kompletnie przeszły. Nie jestem pewien co się stało z nagłośnieniem, ale w końcu wszystko brzmiało jak należy, tak jakby głośniki zostały przez niego przeczyszczone. Kevin Martin zwykle przyjeżdża z własnym inżynierem dźwięku, więc może to jego sprawka. Była to godzina absolutnego, niekończącego się dymu oraz natężenia dźwięku. Szczególnie pierwsze 20 minut bez Flowdana, The Bug wystawiał ludzi na próbę. Do puszczonej już ścieżki instrumentalnej doklejał efekty jak phaser, delay, czy biały szum i noise, którymi zalewał całość. Czuć było jak natężenie dźwięku przemieszcza się pomiędzy basem a wysokimi częstotliwościami, a głośność sprawiała, że było to przeżycie fizyczne.

Typowe rapowe koncerty z djem za deckami opierają się na prostym puszczeniu bitów oraz bieganianą rapera po scenie, natomiast show jakie odwala The Bug jest tego totalnym zaprzeczeniem. Flowdan, gdy już pojawił się na scenie, był w swych ruchach mocno statyczny i skupiał się na nawijaniu. Jest to pewna technika – raper nie małpuje, a największa wagę przywiązuje do samej muzyki gdyż to ona jest najważniejsza. Ten występ był dowodem na to, że potężne show można zrobić używając jedynie środków dźwiękowych.

9/10

 

Dzień II:

Nilufer Yanya:

Po odwołaniu Anny Calvi wiele osób, w tym ja, czuło się przygnębionych. Przygotowując się do jej występu przed festiwalem, oglądałem parę koncertów na youtubie i byłem pewny, że będzie to najlepszy występ. Wchodząc na koncert Nilufer Yany miałem wrażenie, że chęć usłyszenia bardziej gitarowych brzmień spadła właśnie na nią. Nie jest to artystka znana w Polsce, a jej promocja w głównym stopniu odbywa się za oceanem dzięki portalowi Pitchfork czy stacji KEXP. Z tego względu nie uświadczyłem tłumów na jej występie, a jej kontakt z publicznością był bardzo nieśmiały i zachowawczy. Sam koncert był dobry. Zagrała sporo piosenek, chociaż miałem wrażenie, że było to po prostu odegranie ich bez większego zaangażowania. W całej muzyce, którą Nilufer tworzy najbardziej charakterystyczny jest jej głos. Mocny, głęboki i niski, idealnie wybrzmiewał na głównej scenie, która pomimo zarzutów ze strony publiki, ma naprawdę całkiem dobre nagłośnienie, szczególnie podczas występów w wersji live. Sumując, Nilufer zagrała bardzo przyzwolicie. Ciężko byłoby się do czegoś przyczepić, jednak pod koniec przestałem być tak bardzo skupiony, brakowało jakiegoś pazura, zwieńczenia czy hałasu.

7/10

 

Zdechły Osa:

Przyznam szczerze, że nigdy nie potrafiłem przekonać się do Osy. Pamiętam jego występ sprzed 4 lat na Czeluści, gdzie po wyjściu na scenę i zagraniu paru kawałków stwierdził, że ”w sumie to nie chce mi się nawijać, ale jak już mi zapłacili to chuj.” Również występ na koncercie Pezeta nie był najwyższych lotów. Oczywiście jeśli weźmiemy pod uwagę jego identyfikację z punkiem, to można popatrzeć na to pobłażliwie, jednak pewne braki w warsztacie są dla mnie nie do zaakceptowania. Tym samym nie spodziewałem się czegoś ekscytującego, nie będę też dawać oceny gdyż byłem zbyt krótko na jego występie, ale wrażenia mam całkiem pozytywne. Osa wystąpił wraz z całym składem Thirdeye, dzięki czemu na scenie nie było nudno, a fani Osy dołożyli starań by na parkiecie był ciągły dym. Musze też przyznać, że na żywo jego muzyka sprawdza się lepiej niż na nagraniach, ma to w sobie jakiś rage, o który chyba Osie chodziło. Myślę jednak, że nabrałoby to większego sensu i szlachetności gdyby całość była zaprezentowana z live bandem, na czym zyskałyby jego gitarowe utwory. Ciekawa sprawa, bo niby z jednej strony jest to luzak na wyjebce, a z drugiej jest w tym metoda i faktyczne budowanie czegoś emocjonalnego i złożonego.

 

The Cinematic Orchestra:

Nie jestem pewien, ale wysoce prawdopodobne, że był to ich pierwszy koncert w tym roku. Najnowsza płyta z 2019 nie była niestety powrotem do jazzowych korzeni, a bardziej spokojnym zbiorem muzyki łączącej w sobie soundtrack oraz piosenki. Oceniłbym ją lepiej niż Ma Fleur, ale gorzej niż dwa pierwsze albumy. Na szczęście na żywo utwory te nabrały dodatkowych, ciekawych elementów: więcej ambientu, więcej przestrzeni i możliwości improwizacyjnych, przez co zostały rozciągnięte. Dużym minusem, szczególnie jak na zespół jazzowy był brak instrumentu dętego, żadnej trąbki czy klarnetu.

Zespół grał już na Tauronie w 2017 podczas koncertu otwarcia w NOSPRZE i wielu zapewne stwierdzi, że to tam jest ich naturalne otoczenie gdzie powinni występować. Osobiście nie mam nic przeciwko by tego typu koncerty odbywały się w środku nocy w regularnej części festiwalu. Daje to niesamowite wrażenie przemieszczania się pomiędzy różnymi muzycznymi światami, choćby z jazzu do techno. I tu dochodzimy do dużego problemu timetable, gdyż po niecałych 30 minutach musiała nastąpić ewakuacja na Andyego Stotta. Zabawnym akcentem był mój kumpel, który krzyknął: Dobra kochani, to teraz szybki klasyczek zagrajcie, bo Andy Stott już czeka.

8/10

 

Andy Stott:

Nawet gdyby Anna Calvi dojechała na festiwal to i tak większość wskazałaby Andy’ego jako prawdziwego headlinera tego dnia. Coś w tym jest i nie umniejszając innym artystom występującym na tegorocznym Tauronie, to właśnie on ma najbardziej charakterystyczne i oryginalne brzmienie swoich utworów. Takich tłumów nie było na tej scenie nigdy. Tak jakby zleciała się połowa festiwalu. Pamiętam jego występ na Unsoundzie, tuż po wydaniu Faith In Strangers czyli jego pierwszego komercyjnego sukcesu. Każdy miał nadzieję na piosenkowe dub techno, a tymczasem Andy postanowił zrobić wszystkim psikus i grać noise’y oraz drony plus ani jednej swojej kompozycji. Teraz na szczęście powrócił do korzeni i jego live act był dokładnie tym czego wszystkim było potrzeba – porządny, głęboki kick, bas, a wokół połamane melodie oraz wokale. Bardzo podobało mi się to jak budował swoje show, od delikatnego plumkania, przez coraz bardziej masywne brzmienia, aż do szybkiego techno, wręcz gabbera, z którego nie jest znany, a mimo to brzmiący w stu procentach jak on. Prawdopodobnie zaraz po Moderacie był to najbardziej oklaskiwany występ całego festiwalu. Problemem było jednak nagłośnienie… Nie wiem dlaczego tak jest, ale od lat scena redbull czy teraz już club stage miała najgorsze nagłośnienie ze wszystkich, a pomimo wielu komentarzy na ten temat, organizatorom nie udało się tego poprawić…

8/10

 

The Field:

Zaraz po Andym nastąpił czas na mojego ulubionego techno producenta. To co cenię w The Fieldzie to melodyjność, czyli coś co w techno w zasadzie jest najważniejsze, a często niestety pomijane. Jego utwory w głównej mierze opierają się na dwóch, trzech samplach, które na przestrzeni całej kompozycji są tak poukładane by przy każdym dodaniu następnego dźwięku całość mogła trwać nawet 15 minut. Jest to technika zaczerpnięta od nowojorskich minimalistów, szczególnie Steve’a Reicha. Jedynym minusem, który wynika z tej metody, jest fakt, że artysta może zagrać na żywo co najwyżej 5 utworów w przeciągu godziny. Tak też było na Tauronie. Nie pamiętam już czy był to kawałek Black Sea czy może It’s up there, ale miałem wrażenie, że trwał w nieskończoność. Nie było to jednak nudne przeżycie, bo The Field umiejętnie dodawał i odejmował elementy perkusyjne, melodyczne, brzmieniowe, tak, że cała kompozycja pod koniec nabierała rozpędu. Zdecydowanie powinniśmy go zaprosić do jakiegoś klubu na całonocny maraton minimal techno.

8/10

 

Donato Dozy/Lorenzo Raganzini:

Przyznam szczerze, że nie znałem obu Panów przed festiwalem, a gdy tylko włączyłem tego drugiego, uznałem, że nie ma opcji abym poszedł na tak mocny wpierdol. Jednakże około 4 rano okazało się, że owy wpierdol jest dokładnie tym czego potrzebuję. A przynajmniej na chwilę. Donato Dozy, który pełnił rolę djskiego techno headlinera grał po prostu nudno i na jedno kopyto. W zasadzie będąc na jego secie przez 20 minut i wróciwszy po godzinie, nie słyszałem żadnej różnicy. To tak jakby zmienił tylko sample perkusyjne grające w tym samym rytmie, tempie i dynamice, a same melodie gdzieś uleciały. W zasadzie Lorenzo również nie zaskoczył, spuszczał na ludzi drop po dropie z dokładnie taką samą ciężkością i stopą, co przez chwilę działało na zmęczenie, ale po czasie wywoływało odwrotny efekt. Pamiętam jak na Tauronie zostawało się do 7, a nawet 9 rano, w tym roku była to marna 4:30.

5.5/10

 

Dzień III:

 

BartoKatt/Hodak/Catchup/Tymek:

Nie jest mi po drodze z polskim rapem, a tego dnia na scenie Carbon było najwięcej. Przy każdym kolejnym ogłoszeniu, gdy pojawiał się Tymek czy Catchup, zastanawiałem się jak Tauronowa publiczność ich przyjmie? Czy taka lista nowych rapowych gwiazd wystarczy by przyciągnąć na festiwal młodzież? Na każdego z nich przychodziłem przynajmniej na 10 minut by sprawdzić jak reaguje publiczność i jak prezentują się na scenie sami artyści, na których raczej z własnej woli bym nie poszedł. W zasadzie jedynym raperem, którego wyczekiwałem był Barto Katt. Nie znałem go wcześniej i gdy włączyłem z ciekawości jeden kawałek z jego płyty Reszty nie trzeba skończyło się słuchaniu całej płyty. W uszy rzuciła mi się wyraźna, zdecydowana nawijka oraz oldschoolowe, agresywne bity. Niestety, na żywo bardzo się zawiodłem, bo z tego albumu zagrał może dwa utwory, a reszta to imprezowe bengery nie wyróżniające się niczym szczególnym. Z Hodakiem zaś miałem ten problem, że jego głos i sposób nawijania jest dla mnie kompletnie nieinteresujący, zaś bity są bujające, basowe i nowoczesne, chociaż zakorzenione w soulu. Jego koncert był bardziej statyczny niż Barto Katta, co osobiście uznaję za plus. Catchupa słuchałem z leżaka i po jakichś 15 minutach nastąpiła szybka ewakuacja. Zarówno on jak i Tymek byli chyba najmniej zrozumiałymi elementami line upu, przez co na parkiecie nie było wielkich tłumów, ale publika, która wybrała ich koncerty znała utwory i dobrze się bawiła. Nie było więc kompromitacji, ale osobiście uważam, że mamy znacznie więcej ciekawych rapowych wykonawców.

 

HVOB:

Tauron ma zamiłowanie do melancholijnej elektroniki, która z jednej strony skłania do refleksji, z drugiej zaś do tańca. Kiedyś był to Jon Hopkins, w tym roku jest HVOB. Pod względem atmosfery austriacki duet zagrał w najlepszym możliwym czasie, bo w momencie wielkiej ulewy na festiwalu. Ucieczka przed deszczem na ich koncert nadawała całości mistycyzmu. Ten kontrast pomiędzy smutkiem, a tańcem był przez HVOB dobrze zrealizowany i wyważony, jednak po pewnym czasie, gdy wyczułem schemat taniec-wokal-smutne akordy-taniec, koncert zdawał się być już monotonny.

6.5/10

 

Moderat:

W 2013 roku kiedy Moderat wydał swój drugi album, byłem nimi kompletnie oczarowany. Zdawało się, że powstaje nowy wybitny zespół, który w kwestii elektroniki zmieni bardzo wiele. Różnorodność, którą prezentowali na pierwszej płycie była ogromna, a drugi album do dzisiaj jest świeżym materiałem o doskonałej produkcji. Na ich wybitność wskazywały również koncerty. Ten na Tauronie w 2013 do dziś wspominam jako jeden z najlepszych na jakich byłem w życiu. Później widziałem ich jeszcze cztery razy aż do momentu wydania trzeciego albumu, który absolutnie nie spełnił żadnych oczekiwań jakie w nich pokładałem. Niestety, podobnie sprawa się ma z najnowszym MORE D4TA. Możliwe, że sami Panowie zdają sobie z tego sprawę, gdyż zagrali z niego kilka utworów. Również koncertowo Moderat nie dostarczył mi tego w czym byłem zakochany lata temu. Rusty Nails zagrali bardzo spokojnie. Miałem wręcz wrażanie, że wypatroszyli ten szlagier z całego pazura jaki w sobie miał na płycie i jak wspominam go z poprzednich koncertów. Brakowało mi mroku, tajemniczości czy jakiegoś zaskoczenia. Nawet układ sceniczny stał się bardzo typowy. Niegdyś wyglądali jak młody Kraftwerk, a Apparat, który odpowiada w zespole za wokal nie znajdował się w centralnym położeniu, co odbiegało od standardów i dawało równouprawnienie dwóm pozostałym członkom zespołu. Zdaję sobie sprawę, że wielu się teraz narażam, bo jednak był to headliner, na którego wszyscy czekali, czego wyrazem były największe tłumy na całym festiwalu, ale mając w pamięci TAKI występ, tegoroczny koncert zupełnie mnie nie poniósł. Oczywiście nie było to show beznadziejne, złe czy niepoprawne. Większość utworów, które słyszałem była jakoś rozbudowana, a produkcja i brzmienie jak zawsze na najwyższym poziomie. Żałuję nawet, że nie zostałem na całość i nie usłyszałem starych utworów, ale przyszedł moment by posłuchać prawdziwie nowej muzyki…

7/10

 

Catnapp:

W tym roku na Tauronie ciężko było znaleźć prawdziwie nową muzykę. W zasadzie większość wykonawców albo już była, albo prezentuje znane nam gatunki i stylistykę. Oczywiście nikomu z obecnych wykonawców to nie ujmuje. Nie ma co się czepiać na siłę, bądź bookować kogoś tylko dlatego, że brzmi jak coś czego nigdy nie słyszeliśmy – najważniejszy bowiem jest poziom muzyczny. Jednak nazwa festiwalu do czegoś zobowiązuje. Catnapp to obok Tonfy prawdopodobnie jedyna reprezentantka czegoś świeższego, choć i tak już przerobionego przez innych. Jej basowa połamana muzyka z jednej strony oscyluje wokół znanych gatunków jak trap i witch house, a z drugiej przybliża się do nowoczesnego hyper popu. W całym tym amoku catnapp przede wszystkim rapuje i robi to w sposób niekonwencjonalny, przez co używanie autotune’a oraz innych efektów wokalnych brzmi równie eksperymentalnie. Był to chyba również jedyny koncert na Carbon Stage przypominający klimat poprzednich lat i dziwnych, mocno undergroundowych wykonawców. Wielka szkoda, że jej występ pokrywał się z Moderatem, bo był to zdecydowanie najjaśniejszy punkt soboty.

7.5/10

 

Ostatecznie tegoroczny Tauron otrzymuje ode mnie ocenę 7/10. Co prawda trochę naciąganą, ale biorąc pod uwagę współczesne problemy, mam świadomość, że mogło być znacznie, znacznie gorzej. Miejmy nadzieję, że za rok ta ocena będzie wyższa, bilety tańsze, a Underworld w końcu dojadą.