Dzień 1.
Mirt + Ter
W.B. Polski duet grał ambientowy IDM podszyty dźwiękami natury i otoczenia. Widać, że są zafascynowani klasyczną elektroniką, nie używali laptopów i cały live act grali na syntezatorach.
shame
A.D. I to się nazywa wjazd z buta na OFFa! Czy ktoś do cholery wie ile Ci goście mają lat!? Ja jeszcze nie, więc jeśli macie na ten temat wiedzę to zostawcie komentarz. To prawdopodobnie najmłodszy zagraniczny zespół, który zagościł na OFFie, a swoją energią zawstydziłby nie jedną kapelę starych wyjadaczy – trudno w tak młodym wieku osiągnąć taki poziom gry co chłopaki z shame. Z niecierpliwością będę czekać na ich debiutancką płytę! Swoją drogą wokalista ma aparycji angielskiego kibola, z południowego Londynu 😉
Spoiwo
W.B. Dawno już nie zauroczyłem się polskim zespołem. Post rockowa grupa czerpie swoje inspiracje definitywnie z Sigur Rós, gitarzysta grał smyczkiem od wiolonczeli, a utwory korzystały z podniosłej melancholii, za którą kochamy Islandczyków. Nie oznacza to oczywiście, że Spoiwo zżynają z nich styl, to tylko inspiracja, która bardzo ładnie wypadła na żywo. Fajnie, że w Polsce mamy takie perełki.
Norman Westberg
W.B. Gitarzysta Swansów, podobnie jak niżej opisany lider, grał zupełnie inaczej niż w swojej macierzystej formacji. Korzystając z gitary i mnóstwa efektów, uraczył publiczność przepięknymi ambientowymi pasażami, nieraz wielokrotnie zapętlonymi dźwiękami i riffami.
IDLES
A.D. Well done! Dla mnie OFF Festival na dobre zaczął się podczas koncertu punkowej grupy z Bristolu, której debiutancki album Brutalism odbił się szerokim echem w ostatnich internetowych zestawieniach. Myślę, że poniższe zdjęcie wyraża więcej niż tysiąc słów na temat atmosfery jaka panowała w namiocie Trójki.
Wtedy też miała miejsce dość kuriozalna sytuacja, bowiem pod sceną było… za mało ochroniarzy!! Jeden z fanów, który surfował nad publiką spadł mi dosłownie pod nogi! Aby inni śmiałkowie nie poszli w jego ślady przez kilka minut musiałem wraz z innymi fotoreporterami wyręczać ochroniarzy ratując fanów przed zderzeniem z glebą. Co do samej muzyki – bardzo mocne i szybkie granie… praktycznie nie zwalniali tempa. W dodatku mieli niebywały kontakt z publiką. Wokalista zapowiadał kawałki po polsku, a gitarzysta często schodził do publiki by wspólnie pośpiewać i pograć. IDLES tym występem zawiesili bardzo wysoko poprzeczkę dla pozostałych artystów… a przecież to był 1. dzień i ledwo dochodziła godzina 21.!
Michael Gira
W.B. Można by rzec iż Swansi zdominowali tegoroczny festiwal, bo oprócz koncertu Westberga, dostaliśmy solowy koncert Giry, który dodatkowo był kuratorem sceny eksperymentalnej. Jego solowy występ wywołał u mnie niesłychane zaskoczenie, przyszedłem tam tylko na 15 minut rzucić okiem na staruszka, a on sprawił, że zostałem do końca. Przepiękne akustyczne ballady, które grał wzruszyły mnie niemal do łez i aż ciężko uwierzyć, że ten facet robi totalnie inną robotę w macierzystej formacji.
Shellac
A.D. Amerykańskie granie! Steve Albini to człowiek legenda – jest jednym z najważniejszych gitarzystów sceny alternatywnej oraz producenckim ojcem sukcesów takich kapel jak Nirvana czy Nine Inch Nails. Chłopaki dali świetne show, w którym nie zabrakło jajcarskich historyjek o lataniu. Spore wrażenie wywarła na mnie gra perkusisty Todda Trainera, który z wirtuozerską pasją uderzał w bębny i talerze. Swoją drogą polecam odpalić Shellac do jazdy na desce!
Beak>
W.B. To drugi zespół Goeffa Barrowa, lidera Portishead, co samo w sobie jest już wystarczającym powodem by udać się na ich koncert. Było elektronicznie, było krautrockowo, a wokal Barrowa(który grał również na perkusji) dodawał post punkowego brzmienia. Jeśli chodzi o precyzję i solidność grania na żywo, to zdecydowanie najlepszy koncert tego dnia.
Feist
W.B. Ładnie wygląda i gra ładne piosenki. Oczekiwałem, że słuchając folkowo-popowych piosenek o północy na pewno zasnę i jakże byłem miło rozczarowany kiedy zaczęła grać! Totalnie mnie zauroczyła i szczerze, to nie mam pojęcia jak to zrobiła. W jej głosie jest coś pięknego, coś przekonującego co sprawiło, że siedziałem na trawie zahipnotyzowany. Jednym z tych powodów mogło być brzmienie wokalu, które uzyskała poprzez mikrofon ustawiony za nią, wywołujący efekt pogłosu. Feist ma w sobie wdzięk, urok i mimo, że jej najpopularniejsze utwory wykorzystywane są w reklamach, jej muzyka nie posiada w sobie żadnej sztampy czy fałszu.
Dzień 2.
Kingaku Moyo
W.B. Japoński zespół był czarnym koniem tego dnia. Zagrali bardzo porządny koncert, mieszając psychodelę z funkiem, space rockiem i wykorzystywali do tego mnóstwo efektów, zachowując przy tym czystość brzmienia. Wielka szkoda, że nie zagrali na scenie głównej o późniejszej godzinie, bo mam wrażenie, że ich potencjał został trochę zmarnowany.
Silver Apples / PJ Harvey
W.B. Silver Apples wielokrotnie był nazywany jednym z pierwszych elektronicznych oraz łączących przy tym krautrock. Od pewnego czasu jedynym wykonawcą jest Simeon Oliver Coxe, który ma już 79 lat, ale wciąż się trzyma i gra koncerty. Była to jedna z nieliczycnych okazji do potańczenia, ale konkurencja w postaci PJ Harvey sprawiła, że namiot trójki był luźny pod względem publiczności.
A.D. PJ Harvey przyciągnęła największe tłumy podczas całego festiwalu – kilka godzin przed jej występem bilety na drugi dzień festiwalowy zostały wyprzedane. Z całym szacunkiem do artystki oraz jej fanów, ale zabrakło mi w jej występie tego pazura, którym podbiła serca słuchaczy na przełomie wieków… być może przez setlistę? Tak czy inaczej, po 30 minutach udałem się do namiotu Trójki gdzie grał Pan Simeon – najstarsza osoba grająca liveact jaką widziałem i usłyszałem. Wyobraźcie sobie starszego Pana, który gra krautrock w połączeniu z elementami techno! Mało kto z obecnych w namiocie żałował, że ominął występ PJ.
Żywizna
W.B. Raphael Rogiński wraz z Genowefą Lenarcik przypomnieli stare polskie folkowe pieśni, które urzekły mnie prostotą poruszanych tematów oraz formą śpiewania, która z kolei do najprostszych nie należy. Dodatkowo akompaniament w postaci gitary Rogińskiego, sprawiał, że pieśni ukazane były w nowej odsłonie.
A.D. Żywizna to taki folkowy odpowiednik Synów. Przejmujące pieśni o codziennych problemach w gwarze lubelskiej wraz z gitarowym akompaniamentem wywołały u niejednego słuchacza ciarki i wzruszenie.
Janka Nabay & Bubu Gang
W.B. Janka Nabay wraz z ekipą sprowadził na scenę eksperymentalną ogromne pokłady szczęścia i radości. Rdzenna muzyka ludu Temne z Sierra Leone, została ubogacona w gitarę oraz syntezatory. Biła z tego niesamowita energia, a cały namiot szalał przez co występ można zaliczyć do najbardziej tanecznego tegorocznej edycji.
A.D. Zdecydowanie tak. Fani wspominający rok wcześniej głośny występ Ata Kak z Ghany mogli znów poczuć się kapitalnie – mnóstwo tańców i radości. Janka Nabay podczas jednego utworu zaprosił na scenę jedną z fanek, z którą zatańczył. Był też bis, których rzadko możemy uświadczyć na letnich festiwalach.
Talib Kweli
W.B. Od paru lat obserwuję coraz większy brak raperów i ogólnie muzyki hip hopowej w line upach polskich festiwali. Co prawda nowi, topowi raperzy co jakiś czas się pojawiają, ale brakuje tego klasycznego odłamu. Talib Kweli może nie jest wybitny i swoje czasy świetności ma za sobą, ale wciąż gra rewelacyjne koncerty, braki w warsztacie nadrabiał charyzmą, kontaktem z publicznością, zespołem, który muzycznie przemieszczał się od jazzu przez funk, dub czy nawet noise. Była to naprawdę dobra okazja by poczuć o co w tej kulturze chodzi i jak inna była od tego co znamy dzisiaj.
Dzień 3.
Idris Ackamoor & The Pyramids
W.B. Zdecydowanie jeden z najlepszych koncertów. Afrykańczycy pod wodzą saksofonisty Idrisa połączyli jazz, fusion, funk, dub i pokazali, że w każdej stylistyce są dobrzy. Publiczność przyjęła ich z ogromnym szacunkiem i rozradowaniem czego dowodem były dwa bisy. Moc Afryki była na tyle silna, iż można zacytować nazwę ich ostatniej płyty „We Be All Afrikans Now”.
Mapa
W.B. Mapa to duet z lat 90tych, ówczesnie grający post rock. Powrócili po wielu latach nieobecności i na OFFie zaprezentowali kompletnie nowy materiał, idący bardziej w stronę IDMu niż pierwszego wydawnictwa. Ich live act był na tyle dobry, że to tylko kwestia czasu aż ponownie rozlokują się na polskiej scenie elektronicznej.
Preocuppations
A.D. Na szczęście ich występ nie pokrywał się z Borisem, których przeniesiono 2 godziny później! Dużo się działo podczas ich koncertu – zaczęli mocno, bo od hiciora Anxiety, by wkrótce potem zwolnić zahaczając o elektronikę niczym 65daysofstatic, by w końcu przejść do post-punkowo/shoegazowych ścianek pokroju A Place To Bury Strangers. Działo się w namiocie Trójki!
Oh Sees
A.D. MATKO JEDYNA! Przed festiwalem spodziewałem się raczej spokojnego, eksperymentalnego występu tej amerykańskiej formacji – to dlatego, że trafiłem na ich bardziej stonowane, powolniejsze wydawnictwa. Potem poszedłem na piwo z jednym festiwalowiczem z Irlandii, który mi powiedział, że ich koncert jest najlepszym punktem festiwalu. Nie byłem gotowy na taką gitarowo-punkowo-math-psychodeliczną zawieruchę.. ONI GRALI JAK MASZYNY! Przez dwa lata robiąc zdjęcia na festiwalach jeszcze nigdy nie widziałem takiego entuzjazmu na twarzach fotoreporterów podczas koncertu… powaga. Pod sceną młyn: spore pogo, ludzie latają, a kurz latał wszędzie i gryzł po oczach. Spotkałem w tłumie punka z Gdyni, który przyjechał specjalnie z Woodstocku na ich występ. Na jego miejscu zrobiłbym to samo. Dla takich występów jak ten kocha się OFF Festival i chce się wracać każdego roku. Myślę, że był to najlepszy koncert tegorocznej edycji OFFa…. ba! Koncert roku, a nawet jeden z najlepszych koncertów jaki dane mi było zobaczyć/usłyszeć w życiu!! Polecam każdemu!
Boris
A.D. Po wspomnianym wyżej koncercie Oh Sees, występ Boris wydawał się być truskawką na torcie (parafrazujqąc Tomasza Hajto), gdyż przed festiwalem byli lansowani jako headlinerzy. Nic dziwnego skoro mieli zagrać muzykę, z jednego z ich najpopularniejszych i najlepszych albumów w dyskografii – Pink, który łączy elementy takich gatunków jak stoner metar, shoegaze czy hard rock, także było szybko i wolno. Cieszę się, że mogłem usłyszeć utwór Farewell na żywo – utwór ten był wykorzystany w niedocenionym, ale na swój sposób magicznym filmie Jima Jarmusha „Limits of Control”.
Swans
W.B. Widziałem ich już dwa razy, a teraz nadszedł czas na trzeci, ostatni. Mimo iż Swansi grają według pewnych schematów, każdy koncert jest inny. Poprzedni, na Openerze, był bardzo ciężkim doświadczeniem, zagrali wtedy maksymalnie głośno jak na tamten soundsystem i mając to w pamięci tym bardziej ciekawiło mnie jak wypadną na głównej cenie, na otwartej przestrzeni. Słuchając opinii innych ludzi, ci którzy zetknęli się ze Swansami wcześniej, uznali, że nie było tak głośno jak mogło być, zaś ci, którzy byli na nich po raz pierwszy zostali ogłuszeni i nie wytrzymywali do końca. Michael Gira zademonstrował swoje niepodważalne przywództwo, siłę, męstwo oraz mistycyzm. Przez więź jaka jest pomiędzy muzykami, można powiedzieć, że ich się ogląda, że to co robią nie jest stricte koncertem dla publiczności, tylko bardziej rytuałem. Po koncercie, Gira ubrał marynarkę, zapalił papierosa i stanął przed rozchodzącą się publicznością. Było w tym coś nostalgicznego, tak jakby ten człowiek czuł, że nadchodzi jego czas, ale będzie grać do końca swojego życia. Szkoda, że to już koniec tego wcielenia Swansów, ale znając Michaela, następna inkarnacja będzie pewnie równie wspaniała.
Podsumowanie
A.D. To były bardzo udane 3 dni w katowickiej Dolinie Trzech Stawów, pomimo początkowych obaw o brak dostatecznej liczby wielkich nazwisk w lineupie. Tegoroczny OFF Festival powrócił do swych gitarowych korzeni – w przeciwieństwie do ubiegłego roku, gdzie partnerem festiwalu był T-Mobile Electronic Beats podczas tegorocznej edycji elektronika była w mniejszości. Po tej edycji najbardziej zapamiętałem niesamowite występy Oh Sees oraz Idles, których muzyka dała mi potężnego kopa i stała się moim wakacyjnym soundtrackiem.
Niech OFF nie bije się z konkurencją o super popularne nazwiska w lineupie.
Niech OFF pozostanie tak alternatywnym festiwalem jakim jest, bo różnorodność, którą prezentuje jest jego siłą.
Niech OFF trwa!