Tauron Nowa Muzyka 2021 – Relacja

Tauron Nowa Muzyka 2021 – Relacja

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że ta edycja będzie słaba, że mamy do czynienia z bieda Tauronem. Największym problemem była słaba komunikacja między organizatorami, a publicznością. Przykładem może być nieszczęsna akcja ze wstępem dla osób niezaszczepionych. Ja sam nie zdążyłem zaszczepić się tak by móc ubiegać się o akredytację, a to w zasadzie tylko przez to, że informacja o obowiązku szczepienia pojawiła się na 3 tygodnie przed festiwalem, a nie wcześniej. Dokładnie pamiętam pytanie internauty na około 2 miesiące przed Tauronem czy będzie trzeba być zaszczepionym, na co dostał odpowiedź, że festiwal nie będzie uciekać się do radykalnych rozwiązań. Później nastąpił jeszcze większy strzał w kolano, gdyż na dwa tygodnie przed startem podano timetable, na którym zabrakło Andy’ego Stotta, a informacji dlaczego go tam nie ma, trzeba było wyłapywać z komentarzy. Ale umówmy się – to nie pierwszy raz kiedy jakiś festiwal stara się przemilczeć odwołanie artysty. No i jeszcze tuż przed rozpoczęciem okazało się, że scena klubowa(czyli w sumie ta najważniejsza i najdłużej działająca) będzie w pomieszczeniu zamkniętym, a nie w namiocie. Fala hejtu jaka wylewała się na Tauron była tak potężna, iż bałem się, że będę jedną z nielicznych osób jakie się na nim pojawią, a te zapowiedzi słabej edycji przez komentujących okażą się rzeczywistością.

Na szczęście tak nie było.

Trzeba powiedzieć to jasno i wyraźnie: pomimo faktycznych fuckupów, niejasności, słabej informacji przed festiwalem, to sam Tauron wypadł zajebiście, a wspomniane wyżej problemy przestały mieć znaczenie. Było to dokładnie to czego potrzebowałem po dwóch latach nieobecności, a gdy dostałem opaskę to poczułem się jak w domu, tak jakby ten festiwal nigdy się nie skończył, a ja nigdy z niego nie wyszedłem.

Najważniejsza jest oczywiście muzyka i jej odbiór, a to stało na wysokim poziomie. Mimo skrojonego line upu i braku około dwóch scen, wciąż było dużo do oglądania, odkrywania, a ja miałem zaledwie godzinę przerwy na jedzenie. Brak nudy to podstawa. Wielu starych wyjadaczy narzekało na scenę Newonce, która faktycznie z niektórymi wyborami nie wpasowała się w profil festiwalu, ale pamiętajmy, że Nowa Muzyka w nazwie do czegoś zobowiązuje.

 

Magneto:

Próba przeniesienia publiki z klubu festiwalowego jakim są Sztauwajery, na nowy klub jakim jest Jazbar, okazała się dla mnie nieudana. Miejsce jest niezłe, ale jednak nieporównywalnie słabsze do Sztauwajerów położonych w pięknej okolicy Trzech Stawów. Rozumiem, że starano się poprzez to wypromować Jazbar, ale też nie do końca rozumiem potrzebę tworzenia nowego miejsca. Sam koncert zaś był bardzo dobrym otwarciem piątku, chociażby ze względu na otwartą przestrzeń i ładną pogodę, które to korespondują z wykonywaną przez Magneto słoneczną muzyką. Zespół przypomina z jednej strony gitarowe klimaty Khruangbin, a z drugiej jazzujący Badbadnotgood, a dzięki dodanemu wibrafonowi, nad całością unosi się klimat Roya Ayersa. Wielka szkoda, że w Polsce mamy mało takich bandów lub są słabo promowane, natomiast cieszy, że Tauron dalej wykazuje nimi zainteresowanie.

7.5/10

 

EABS:

Niestety zdążyłem zaledwie na dwa ostatnie utwory, ale jestem pewien, że w kategorii jazzu był to na bank najlepszy występ i jeden z lepszych tegorocznej edycji. Pochodzący z Wrocławia kilkunasto osobowy skład, którego założycielem jest Spisek Jednego, wywodzi się z hip-hopowych korzeni i jego tradycji, czego również daje wyraz w swojej muzyce i grze na żywo. Tym razem promowali płytę Discipline of Sun Ra, na której również znalazło się miejsce dla tanecznych elementów jak utwór UFO, którym ze mną się przywitali, a z publicznością pożegnali.

 

Floating Points:

Sam Shepherd wygląda jak totalny nerd zarówno w realu jak i na scenie. Słychać to też w jego utworach, które stawiają z jednej strony na pulsujące techno, a z drugiej na skomplikowany IDM. W jego live act’cie działo się wiele, ze względu na połamane bity, perkusje i melodie. Tego ostatniego elementu trochę mi jednak zabrakło, szczególnie, że na płycie melodyjność jest jego największym atutem. Sam koncert w jakiś sposób skojarzył mi się z Jonem Hopkinsem, lecz w porównaniu do niego, Floating Points jest bardziej matematyczny, mniej spontaniczny i mniej romantyczny. W ostatecznym rozrachunku tak dobrze się wkręciłem, że nawet nie zauważyłem kiedy nastąpił koniec.

7.5/10

 

Acid Arab:

Gdy tylko line up tegorocznej edycji był gotowy, jedno było pewne: Acid Arab rozpęta najlepszą wixę festiwalu. Tak też się stało. To co najbardziej lubię w tym składzie to to jak potrafią przemycać arabskie skale, wokale i ogólną atmosferę, bez tandety i nachalności. W pewnym momencie stopa i werbel uderzały tak mocno jakby sam Amon Tobin pojawił się na scenie i grał swoje produkcje. Pod koniec jednak nastąpiło lekkie zmęczenie materiału, pomimo, iż tempo zostało wyraźnie podkręcone, a z wolniejszego dub techno impreza weszła w typowe techno 130bpm. Sumując, jeśli chcecie włączyć na jakiejś imprezie muzykę swoim znajomym z krajów arabskich, tak aby nie czuli się u nas samotni, Acid Arab to najlepszy wybór.

8/10

 

Gerd Janson:

Był to dla mnie jeden z ważniejszych punktów piątku, a to ze względu na house, disco i funk, w którym Gerd się lubuje. Wiedziałem też, że będzie to jedyna djska odskocznia od wszechogarniającego techno. Być może była to kwestia, że przyszedłem na drugą godzinę, czyli w momencie gdzie Gerd rozkręcał parkiet do czerwoności, ale pod względem wspomnianych gatunków nie dał mi tak dużo jak chciałem. House momentami przeradzał się w ciężkie i agresywne techno oparte tylko na perkusji, a utwory w secie były rozwleczone. Parę razy wyłapałem też dość dziwne, ostre przejścia z mocnych uderzeń wprost do funkowych rewirów. Selekcja fajna, ale miałem wrażenie jakby w niektórych momentach nie wiedział do końca co zagrać. Zdecydowanie na przyszłość prosiłbym o więcej funkowych setów!

7/10

 

 

Syny:

Syny na Tauronie pojawiły się w 2015, 2017 – Piernikowski, 2018, 2019, 2021. Na dobrą sprawę to zespół, który pod rząd wystąpił najwięcej razy w historii festiwalu. Bardzo rozśmieszył mnie tez komentarz jednego internaty, który napisał, że Syny na Tauronie mają wykupiony abonament. Byli jak zawsze, ale już po raz ostatni, a sam koncert był ich przedostatnim koncertem w ogóle, w ogóle. Wyjdę na totalnego szaleńca, ale widziałem ich około 13 razy i szczerze mówiąc, tutaj nie byli w najwyższej formie. W pewnym momencie miałem wręcz wrażenie jakoby Synom już się nie chciało, jakby chcieli odwalić ten i następny występ by zająć się swoimi sprawami. Pewnie to też zasługa nagłośnienia, które na scenie Newonce było, jak na taki występ mocno przeciętne. Najlepszym momentem był sam początek kiedy Piernikowski odpalał kadzidła, a na publikę wylał się ciemny dym. Drugim moment to wtedy gdy ktoś z widowni, chcąc usłyszeć swój ulubiony kawałek, krzyczał STOJE! STOJE! Na co Piernikowski mu odpowiedział TO SE JESZCZE POSTOISZ. No i kolega się nie doczekał…

7/10

 

Błoto:

Był to mój drugi koncert tego składu (który zasila również EABS) i okazał się o wiele lepszy niż ten podczas krakowskich wianków, a to za sprawą dodatkowego członka jakim był Toni Sauna czyli raper oraz malarz, który na koncercie pokazał się z obu tych stron. Kiedy nie rapował to malował na postawionej obok niego sztaludze i to całkiem ładnego kotka. Sam koncert był rewelacyjny. Błoto jako skład jazzowy podobnie co EABS czerpie mocno z hip hopu, jednak ich wersja jazzu jest bardziej agresywna, ostra i bezkompromisowa. Starałem się przez większość koncertu odpoczywać na leżaku, ale pod koniec gdy zagrali cover Kraftwerku, o siedzeniu nie było mowy.

7.5/10

 

Lowpass:

Lowpass to tak na dobrą sprawę supergrupa, której skład zasilają Miły ATZ, Marceli Bober, Miroff i Wuja HZG na basie (skądinąd członek Błota, który grał tuż przed Lowpassem i nie wiem jak Wuja tak szybko przetransportował się na scenę Newonce). Osobiście nie przepadam za polskim rapem ani za Miłym, który ma bardzo dobre wyczucie gustu, lecz jego maniera rapowania nigdy mi nie podchodziła. Natomiast w Lowpassie rap Miłego jest bardziej przyswajalny, to zapewne dzięki pomocy Marcela, który z tego duetu według mnie wybija się na prowadzenie. Cały klimat jaki oddają chłopaki jest świetną odskocznią od codzienności pełnej Malików, Żabsonów i innych Kiz(Kizów?), a wybranie jazzowo-funkowych podkładów(np. W ”Zostań w domu”) i house’u(np. ”Patrz jak Tańczę”) zamiast typowych trapowych bangerów to strzał w dziesiątkę. Na żywo fajnym dodatkiem jest żywy bas, który pobudza wyobraźnię na większy live band. Takim rapowym składom można bez problemu kibicować.

7/10

 

 

Zespół Pieśni i Tańca Śląsk:

Zabrzmi to bardzo patetycznie i na wyrost, ale jak słowo daję, nie widziałem w życiu czegoś takiego. Zespół Pieśni i Tańca Śląsk pamiętam z OFF Festiwalu, wtedy byli bardziej ciekawostką i śmiesznostką, bo jednak folklorystyczne gusta współczesnych offowych słuchaczy są bliższe Animal Collective lub Sufjana Stevensa. Natomiast na Tauronie odbyła się premiera ich projektu Folk Solution, w którym do układów tanecznych dodano nowoczesną oprawę wizualną oraz muzyczną. Osobiście kompletnie nie znam się na tańcu, ale widzę to tak: Wyobraźcie sobie, że Aphex Twin przerabia na IDM, ambient czy future pop pieśni typu ”Przybyli Ułani” i korzysta z rytmów tanecznych jak mazurek czy oberek, a do tego tańczy 20 osobowy zespół ubrany w tradycyjne polskie stroje czy to śląskie czy góralskie. To właśnie miało tu miejsce i przysięgam, dawno nie widziałem nic bardziej nowoczesnego. Całe przedsięwzięcie to czarny koń festiwalu i niesamowite odkrycie. Sala pełna ludzi zamarła, wszyscy z komórkami w dłoniach nagrywają, a ja z rozdziabioną mordą orientuje się, że mogę tu być tylko 20 minut, bo zaraz zaczyna Kassa Overall.

9/10

 

Kassa Overall:

Mój osobisty headliner soboty nie zawiódł ani trochę. Co prawda przybył z trochę okrojonym składem, bo z djem oraz klawiszowcem, natomiast sam gra na perkusji także wciąż był to porządny live. Można by rzec, że wśród całego tego polskiego rapu, Kassa jawił się jako objawienie. Jego umiejętności w samym flow przewyższały niemal wszystko co działo się na scenie Newonce, raz łamał rytm, innym razem używał autotune’a, by chwilę później po prostu śpiewać. Cały live był zresztą mocno spontaniczny, bo oprócz regularnych kawałków znanych z płyty, pojawiały się solówki na perkusji, klawiszach i rozbudowany freestyle. Jazzujący vibe zawdzięczać można też wizualizacjom, a raczej puszczonemu na ekranie koncertowi Miles’a Davis’a.

8/10

 

GusGus:

Nigdy za bardzo nie przepadałem z GusGus, głównie ze względu na wokal Daniela Haraldssona, który (w przeciwieństwie na przykład do Karla Hyda z Underworld) zupełnie nie pasuje do tworzonej przez zespół muzyki. Na szczęście do Katowic przybyli z wokalistką, która sprawdza się i brzmi o wiele lepiej, a w ducie z nią Daniel z jakiegoś powodu również wychodzi o poziom wyżej. Obiektywnie należy przyznać, że był to koncert z największa ilością publiki na sali, na oko 2/3 wszystkich festiwalowiczy, a komentarze po koncercie są w pełni pozytywne, niektórzy wręcz piszą wprost, że GusGus mogą grać co roku, a i tak by się nie znudzili. Szanuję, ale cóż… mnie znudzili po 20 minutach monotonnością kompozycji, a oprócz kawałka Over nie zaserwowali nic co bym do dziś pamiętał.

6.5/10

 

Belmondawg:

Belmondo to chodzący mem. To znaczy ze swojego memizmu wyrzeźbił zupełnie nowy styl, który stworzony jest bez napinki i na totalnym spontanie. A po dodaniu różnych osobistych ekscesów powstaje obraz artysty, który nie dość, że ma nieprzeciętną personę, to muzycznie tworzy abstrakcyjny i oryginalny świat. Wiem, że wielu może się z tym nie zgadzać i mieć Belmondo za pajaca, ale w samej rap grze można by odnaleźć wielu gorszych klaunów, którzy muzycznie nie mają nic do zaproponowania. Już samo rozkminianie przed koncertem czy Belmondziak w ogóle wyjdzie na scenie, czy nie przećpał się gdzieś na backstage’u, dodawało całemu wydarzeniu aurę tajemniczości. Sam jego live może być trochę rozczarowaniem, bo pomimo iż jego głos jest mocny i przebija się przez bit, to jednak słychać, że ścieżka wokalu nie została usunięta więc mamy do czynienia z playbackiem. Ale na miłość boską, Belmondo to tak komiczny kabareciarz, że przez połowę koncertu słysząc te absurdalne teksty i połączenia zdań, dostawałem ataku śmiechu, a wraz ze mną znaczna część publiczności. Istny performance, którego nie zapomnę.

7/10