Tauron Nowa Muzyka 2023 – Relacja

Tauron Nowa Muzyka 2023 – Relacja

Minęło 10 lat od kiedy pierwszy raz pojechałem na Tauron. Widząc jego wzloty i upadki zawsze byłem dobrej myśli, że za rok będzie tak samo dobrze, albo i lepiej. W tym roku dało się odczuć pewną zmianę, która mi osobiście jakoś bardzo nie przeszkadza, ale w perspektywie lat może być brzemienna w skutkach. Mianowicie brak młodzieży w przekroju 18-25 lat. Mając 28 lat czułem się na tej edycji jak jeden z najmłodszych uczestników i brakowało mi trochę młodzieńczego szaleństwa, bo niestety, ale często publika zdawała się być nierozruszana.

Moim zdaniem jest to efekt braku polskich raperów. Przy ostatnich dwóch edycjach Tauron postawił na młode pokolenie polskiego rapu, a także współpracę z Newonce radio, dzięki czemu festiwal został zauważony przez nastolatków. Stawiam, że była to prosta strategia, którą realizuje również OFF pod tytułem ”damy wam polskie rapsy i to czym się aktualnie jaracie, ale idźcie sobie też na tamtą scenę, na której znajdziecie bardziej wyszukanych i eksperymentalnych wykonawców, bo kto wie, może zachęcą was do przyjazdu za rok”. Jak się okazuje nie przyjechali… Ciężko mi jednoznacznie ocenić tę sytuację, bo nigdy nie byłem fanem mainstreamowego polskiego rapu, a rok temu na Tymku czy Catchupie wytrzymałem z 15 minut. Najważniejszy jest poziom muzyki, ale festiwal nie może zachęcać tylko i wyłącznie stałych bywalców. Wiem – boomerska to refleksja.

Innym problemem, na który narzekali uczestnicy to nagłośnienie, które ponoć za bardzo eksponowało bas. Odczułem to może na dwóch lub trzech koncertach, ale stojąc dalej od sceny wszystko brzmiało całkiem nieźle. Z resztą ten problem dotyka wiele festiwali i koncertów, także nic nowego, ale dobrze, że ludzie pod względem nagłośnienia domagają się czegoś lepszego. Natomiast to co mi przeszkadzało, a czego się w sumie nie spodziewałem, to rozłożenie line upu głównie w budynku MCKu. I co prawda, z praktycznego punktu widzenia nie ma co narzekać, bo sceny są oddalone od siebie o parę sekund, ale w sobotę dawało się już odczuć lekką nudę spowodowaną tym samym pomieszczeniem. Z drugiej strony dawało to ciekawe wrażenie: do 3 w nocy bawiłem się na głównych scenach, a potem szedłem na melanżowy Club Stage, tak jakby otworzyła się nowa mapa w grze RPG.

Wielkim problemem, z którym Tauron się już zmagał i zmaga, to słabi headlinerzy. O ile Royksopp, które zagrało miernie i mało komu się podobało, jestem jeszcze w stanie zrozumieć w roli headlinera, o tyle Orbital kompletnie nie powinni mieć takiego statusu. Od trzech lat czekamy na Underworld, a ja miałem cichą nadzieję na Chemical Brothers, ale oba te zespoły zostały wykradzione przez inne festiwale. Również prawdziwie NOWEJ muzyki nie było za wiele, bo wyliczyłbym jedynie Billy’ego Woodsa, Biig Piig, Sudan Archives i ewentualnie Hudsona Mohawke, który znany jest od lat, ale wciąż szuka nowych brzmień.

No i jeszcze organizacyjna wpadka: Ludzie wychodzący na szluga w trakcie Hudsona Mohawke dostali zakaz wejścia z powrotem oraz informację od ochrony, że koncert się już skończył, podczas gdy dopiero się zaczął 🙂

Pomimo tych problemów i zarzutów, bawiłem się dobrze i z pewnością lepiej niż rok temu. Każdego dnia zaliczałem przynajmniej 4 godzinny maraton z koncertu na koncert bez przerwy, by potem na dobitkę udać się na Club Stage i zombiakować do 5 rano. Tauron jest wciąż mega eklektycznym festiwalem i kocham w nim przechodzenie pomiędzy elektroniką, gitarami, jazzem, ambientem, by następnie znów trafić na melanż, a tegoroczna trasa Tangerine Dream → Theon Cross → Sudan Archives, było jednym z lepszych przeżyć w mojej festiwalowej karierze.

 

Piątek

PVA:

Po pierwszym kontakcie z ich muzyką miałem wrażenie, że słucham zespołu Dry Cleaning, który porzucił gitary na rzecz syntezatorów. Wokalistka z PVA posługuje się głównie melorecytacją przeplataną z melodyjnym śpiewem, a jej nieco leniwy i przymulony głos świetnie sprawdza się przy muzycznych podkładach kojarzących się czasem z Crystal Castles, czy z The Soft Moon. Na koncercie pokazali wszystkie swoje atuty: od zespołowego zgrania po spójne brzmienie, a całość prezentowała się lepiej i żywiej niż na płycie.

7/10

Billy Woods:

To na niego czekałem najbardziej. Mam wrażenie (choć może mylne), że w naszym kraju alternatywny rap ze Stanów jest mało popularny i niezrozumiały. Co do tego drugiego to nie jestem zdziwiony, gdyż teksty Billy’ego są skomplikowane, pełne metafor i odniesień do historii Etiopii, USA, społeczeństwa, popkultury czy sporów politycznych. Ja sam zrezygnowałem z przeprowadzenia wywiadu z Woodsem, ponieważ mój własny stan wiedzy nie jest wystarczający na konwersację z tak inteligentnym gościem. Miałem też obawy co do samego koncertu, bo jeśli raper nie daje z siebie stu procent i nie wypełnia luki powstałej w wyniku braku zespołu, występ szybko może się znudzić. Dodajmy, że Woods gra bez dja, więc całkiem odważnie. Już na korytarzu prowadzącym do sali koncertowej słyszałem jego potężny i ciężki głos, rozchodzący się na wszystkie strony. Billy pod względem technicznym był absolutnie bezbłędny, nawijał z taką samą lub większą werwą, pasją i emocjonalnością jak na płycie. To nie był wrzask jak u Death Grips, ani niepotrzebne darcie mordy jak u oldschoolowych raperów, lecz mocne i silne oznajmianie wszem i wobec swojego stanowiska. Byłem zafascynowany tym jak jego głos przedzierał się przez podkład oraz z jaką łatwością potrafił wczuć się w każdy tekst jak na albumach. I choć były momenty gdzie czułem się delikatnie znudzony, to po chwili wbijał z jeszcze większą energią przez co nieraz miałem ciary na plecach. No i jeszcze na koniec zagrał Remorseless, na którym zsamplował Niemena.

William Basinski:

Wejście na salę kameralną NOSPR’u zawsze graniczyło z cudem. W tym roku organizatorzy postanowili skorzystać z sali głównej, na którą mieści się o wiele większa publika. Niestety, trochę zawiodła organizacja, a trochę poczta pantoflowa, gdyż jedni narzekali na brak toalet, a inni komunikowali, że na Basińkim już nie ma miejsc. W związku z tym spóźniłem się mocno na koncert i przybyłem na ostatnie pół godziny, które były oszałamiające i piękne. Pamiętam gdy grał na OFFie, a problematyczna publiczność nie potrafiła zamilknąć i to szczególnie wtedy gdy grał najcichsze ambienty. Na Tauronie tego problemu nie doświadczyłem, miałem wrażenie, że z końcem utworu gdy Basiński bardzo powoli ściszał muzykę, publiczność nawet nie drgnęła by wsłuchać się w powolnie zanikające dźwięki. Będąc fanem The Buga, Swansów i głośnych doświadczeń muzycznych, ten koncert zaoferował mi wyprawę w drugą stronę, przy którym doceniłem wartość ciszy i pozostania w ogromnym skupieniu. Nagrodą dla mnie był mój ulubiony utwór Bowiego czyli Subterraneans w wersji Basińskiego, Alva Noto i Martina L. Gore’a, który William dodatkowo przerabiał na mikserze. Po tym epicko duchowym przeżyciu Basiński stwierdził, że czas już sobie pójść, jednak chyba za dużo wypił, bo nie miał pojęcia gdzie są drzwi i musiał wzywać Panią z obsługi krzycząc ”Where’s my girl?! Where is she?! I have no idea how can I leave!”. Jego sceniczna postawa pełna komizmu i ironii idealnie kontrastuje z poważnym nastrojem, jaki wzbudza jego muzyka. Pewnie podświadomie każdy o tym wie, ale mi udowodnił to tym koncertem – William Basiński to król ambientu.

8.5/10

Biig Piig:

Nowoczesne rnb nie jest w naszym kraju aż tak popularne, ale wystarczy spojrzeć na to jak rozwija się za oceanem, by stwierdzić, że w tej muzie leży przyszłość łącząca scenę alternatywną z mainstreamem. Przykładem tego jest Biig Piig, która na zachodzie świętuje triumfy, a u nas w Polsce mało kto o niej słyszał. Cieszy mnie jednak, że Tauron nie zrezygnował z drogi szukania nowych i mało znanych wykonawców, którzy wkrótce będą cieszyć się potężnym statusem muzycznym. Oglądając jej koncerty na youtubie zastanawiałem się jak ona to robi, że potrafi być tak energiczna na scenie, a jej wokal wciąż brzmi łagodnie, tak jakby idealnie panowała nad strunami i zadyszką lub korzystała z playbacku. Na żywo szybko przekonałem się, że ta druga opcja odpada, a jej wokal jest w stu procentach autentyczny. Pomimo, iż publika nie była bardzo liczna, Biig Piig przekazywała mnóstwo energii, a dzięki zespołowi, całość wskoczyła na wyższy poziom i piosenki zabrzmiały lepiej, a w szczególności 405 stworzony razem z Metronomy. Biig Piig przy pierwszym kontakcie może odstraszyć nadmierną cukierkowatością, kojarzącą się z tandetą, ale jej atut polega na tym, że umiejętnie potrafi przedstawić tą popową słodycz w sposób oryginalny i niesztampowy, leżący bliżej hyper popu, dream popu i takich wykonawców jak Metronomy niż muzyce z Zary.

7/10

Orbital:

I tak dochodzimy do jednego z dwóch rozczarowań festiwalu. Moja pierwsza styczność z Orbital nastąpiła w 2012 roku gdy oglądałem live stream ich występu z Openera. Zauroczyli mnie wtedy lekkością przy jednoczesnym zachowaniu imprezowego vibe’u. Od tamtego czasu sporo się zmieniło, a mianowicie panowie się postarzeli i chyba przeżyli kryzys wieku średniego, czego przykładem jest ich ostatnia płyta. Jednak nawet ona nie zapowiadała tragedii, bo słuchając tych popłuczyn przed Tauronem zaśmiałem się tylko w myślach sądząc, że ”nie no, takiej siary nie odwalą”. No niestety… Od kopa dostałem strzała w postaci niezrozumiałego potworka You Are the Frequency, by później zastanawiać się do czego w zasadzie dąży ten koncert i czym to w ogóle jest. Tu nawet nie chodzi o brak szlagierów czy o samą próbę unowocześnienia swojej muzyki, ale o kompletne niezrozumienie współczesnych realiów i chęć dostosowania się. To tak jakbyście słuchali Chopina i Bacha, a wasz ziomek z osiedla zaprasza was na Tiesto w wersji orkiestralnej, mówiąc, że skoro zagrane przez orkiestrę, to na pewno jest to muzyka klasyczna. I oczywiście Orbital mieli spoko momenty jak np. zagrany Satan, ale tego typu mocne fragmenty były tylko krótką wycieczką w krainę rave’u, by znów wrócić do tandetnych wokali przerobionych na siłę. Sumując: może i te elementy nie były złe same w sobie, ale połączone w jeden koncert dawały wrażenie niesmacznej i bezpłciowej mieszanki.

5/10

Helena Hauff:

Helena od wielu lat jest gwiazdą nie tylko djingu, ale również produkcji. Jej albumy z połamanym techno zakorzenionym w IDMie stoją na wysokim poziomie. Jako djka nie jest zaskakująca, a jej gust jest jasny i wyrazisty – lubi olsdchoolowe, agresywne i mroczne techno, które razi swoją bezkompromisowością. Brzmi to jak doskonałe zamknięcie imprezy, jednak w pewnym momencie miałem wrażenie, że już niczym więcej mnie nie zaskoczy, a większość utworów, które grała, pozbawiona była ilości basu jaka by mi wystarczała. I oczywiście dobrze się bawiłem, a zmęczenie materiału przyszło dopiero po godzinie, niemniej jednak djkę z taką renomą stać było na więcej.

7/10

Sobota

Skalpel:

Co roku cieszę się, że jest jazz na Tauronie, a szczególnie drugiego dnia o wcześniejszej porze. Uwielbiam ten stan siedzenia na leżaku, picia pierwszego piwa gdy zmęczenie z poprzedniej nocy znika i można polecieć dalej. Dostałem to czego potrzebowałem, a nawet zostałem lekko zaskoczony. Warstwa wizualna była o wiele bardziej surowa niż podczas poprzednich tras, oświetlenie niezwykle ciemne, dzięki czemu skupienie na muzyce było znacznie większe. Kompozycje zagrane na żywo w takiej formie wybrzmiały przepięknie i choć było trochę za mało miejsca na improwizacje to muzycy mieli możliwość zaprezentowania umiejętności jazzowych. Warto też przypomnieć, że muzyka Skalpela opiera się na samplingu, toteż zagrana przez zespół zmieniła swój charakter na bardziej żywy, chociaż mniej taneczny niż można było się spodziewać.

7.5/10

Tangerine Dream:

W przypadku Tangerine mamy do czynienia z czymś proporcjonalnie odwrotnym niż w przypadku Orbital. Zespół, który swoje triumfy odnosił w latach 70-tych i 80-tych w zasadzie już nie istnieje, gdyż jego członkowie albo odeszli, albo nie żyją, a obecny skład przejął po prostu schedę i kontynuuje dokonania poprzedników. Ich muzyka nieraz bywała nudna, a fascynacja jakąś nowoczesnością wychodziła tandetnie. Jednak przesłuchując nowsze albumy czy sprawdzając w internecie jak obecny skład radzi sobie na żywo przepełniłem się optymizmem a propos Tauronowego występu. Absolutnie się nie zawiodłem. Co więcej, byłem zaskoczony tym, jak bardzo poważnie, różnorodnie, a jednocześnie spójnie zabrzmieli. Dostaliśmy minimalizm, bardziej taneczne fragmenty, a typowo ejtisowe solówki na syntezatorze znalazły swoje miejsce, podbudowały napięcie i nie były ani trochę cheesy. Nie wiem do końca jak to wytłumaczyć, ale doskonale wiedzieli jak unowocześnić swoje brzmienie i jednocześnie pozostać wiernymi idei zapoczątkowanej dziesiątki lat temu.

8/10

Theon Cross:

Niemal co roku na Tauronie pojawia się jakaś postać nowoczesnego jazzu. Ja sam nie znałem Theona i gdy przeczytałem, że jego instrumentem jest tuba miałem lekkie obawy co do gloryfikacji tego instrumentu względem reszty składu. Jednakże jego koncertowa prezencja, którą możecie oglądnąć na youtubie, jak i ta na Tauronie, stoi na wysokim poziomie. Theon nie zanudzał nas ciągłymi solówkami, działał zespołowo, a jazz w jego wykonaniu był różnorodny – od spiritual po nowojorską szkołę, a nawet dub, który wyszedł znakomicie. Gość totalnie wie co robi i przekonał mnie, że tuba spokojnie może zastąpić kontrabas w jazzowym zespole.

8/10

Sudan Archives:

Czułem, że ten występ może wywołać mieszanie uczucia wśród festiwalowiczy, a komentarze, które widziałem na facebooku świadczą, że tak właśnie się stało. Widziałem zarzuty, że nie pasowała do line upu, że zrobiła niepotrzebne show, że śpiewała o cyckach, które zresztą niemal w całości były widoczne. Na samym koncercie faktycznie zdawało się czuć, że nie ma do końca chemii między Sudan a publicznością, ale myślę, że sporą rolę miały tu wspomniane kwestie wiekowe uczestników. Natomiast czysto muzycznie był to jeden z najlepszych koncertów tegorocznej edycji i to jest najważniejsze. Podobnie jak w przypadku Biig Piig miałem wrażenie, że na żywo używa autotune’a, ale jej głos eksplodował na tyle często, że nie było mowy o wspomagaczach. Ta babka jest po prostu mocarna, pełna energii i doskonale operuje rytmiką. Już nie mówię o warsztacie i świetnej technice gry na skrzypcach z jednoczesnym śpiewaniem, bo to wiadome. Największym atutem jest fakt tworzenia muzyki, która z jednej strony jest komercyjna i przystępna, ale z drugiej na tyle alternatywna, szlachetna i nowoczesna, że nie wstydzę się jej słuchać, nawet poprzez popularne stacje radiowe. Mimo to, patrząc na reakcje wydaje mi się, że pewnie taka muza nigdy nie będzie w Polsce popularna, ale kto wie, może pewnego dnia…

8/10

Romare:

Młodszy brat Bonobo po fachu zawsze tworzył trochę zachowawcze, ale przyzwoite brzmienia, krążące między housem, trip-hopem a lekkim techno. I co prawda w tego typu rozwiązaniach to Four tet jest królem i nie ma sobie równych, jednak Romare prezentuje równie dobry poziom, kojarzący się ze świetnością Ninja Tune. Na Tauronie rozkręcił bardzo miłą bibkę, nie wychodząc jednak ze swojej strefy komfortu, oscylując wciąż wokół 120bpm. I pewnie mógłby być to zarzut, że gra wtórnie, ale ja osobiście czułem spójność i luz, który towarzyszy najlepszym imprezom house’owym.

7/10

Royksopp:

Nie wiem czy jest sens jakkolwiek o tym pisać. Nigdy nie byłem ich fanem, a 15 lat temu widząc na lastfm tag #trip-hop postanowiłem przesłuchać całą dyskografię i nic ciekawego nie znalazłem. Teraz zrobiłem to samo, z czystej ciekawości czy coś się zmieniło, bo kiedyś faktycznie nagrali jedną genialną piosenkę. Tak jak nie interesowali mnie 15 lat temu, tak i teraz nie pamiętam nic poza hitem nagranym z wokalistką The Knife. Również filmiki z trasy koncertowej utwierdziły mnie, że nie ma co sobie głowy nimi zawracać. Ostatecznie poszedłem na 15 minut i najlepiej opisuje ten występ moja rozmowa z kumplem:

-poszedłeś na Royksopp? Xd
-Jezu ale Eurowizja
-Audioriver jak się bawicie?!
-No kuuurwa wyjąłeś mi to z ust. Hudson pozwoli nam o tym zapomnieć

wytrzymane 15 minut/10

Hudson Mohawke:

No i pozwolił zapomnieć. Ale dopiero po 15 minutowym opóźnieniu spowodowanym zapewne przedłużającym się koncertem Royksopp. I przyznam, że pierwszy kawałek, który puścił był dla mnie nieśmiesznym żartem, po którym mocno się przeraziłem, że nic dobrego już się dziś nie wydarzy. Na szczęście zaraz przeszedł do swojej najpotężniejszej formuły eklektyzmu. Nie jestem nawet w stanie wyliczyć co się tam działo i co z czym przeplatał. Trap, juke, footwork, dubstep jersey club, hyper pop, techno, garage, ghetto house, hardstyle i pewnie wiele, wiele więcej. Pojawiały się oczywiście mniej ciekawe dla mnie momenty jak chociażby hyper pop, którego nie jestem fanem, ale dając Hudsonowi kredyt zaufania czułem się jak w wesołym miasteczku albo na bardzo szybkiej wycieczce autokarem z przewodnikiem. Przyznam też, że kiedyś, gdy był na Unsoundzie, totalnie nie rozumiałem jego fenomenu, bo wydawał mi się zbyt cukierkowy i pogmatwany, ale po latach słuchania basowych hybryd oraz uczestnictwa w nudnych monolitycznych setach, składam Hudsonowi swój hołd. Było chamsko, szybko i buńczucznie. Absolutnie najlepsza wixa i set tej edycji.

P.S jakiś wariat nagrał cały występ także możecie sami ocenić niesamowitą zmienność narracji muzycznej.

9/10

 

I tak zakończył się ten Tauron. Na dobitkę w Jazbarze była Courtesy, która grała popularne transowe numery typu Darude – Sandstorm i Safari Duo, więc nie ma co się rozpisywać. Nie wiem skąd taka moda, ale okej…

Sumując, ta edycja otrzymuje ode mnie 7.5/10. Było dobrze, momentami bardzo, ale jest nad czym pracować i co poprawić. Ostatnia wielka edycja odbyła się w 2019 roku i liczę, że jeszcze do takiego poziomu wrócimy!