Kendrick Lamar – DAMN.

Kendrick Lamar – DAMN.

Wszystko zaczęło się od wypuszczenia singla The Heart Part 4 i sławnej już zwrotki „Y’all got ’til April the 7th to get y’all shit together”, która była przepowiednią i zapowiedzią nadchodzącego, trzeciego albumu Lamara. Premiera DAMN. odbyła się jednak w Wielki Piątek co dało pole do wielu spekulacji czy Kendrick aby nie szykuje czegoś większego i konceptualnego. Jedna z teorii mówiła o tym, że skoro DAMN. pojawiło się w dzień śmierci Jezusa, to logicznym następstwem będzie wypuszczenie kolejnego albumu w Niedzielę Wielkanocną. Teorii tej służyła też tematyka poruszana na płycie o śmierci i Bogu, oraz końcówka pierwszego na liście utworu BLOOD., w której padają strzały. Osobiście obstawiałem na jakiś większy mindfuck jak np. zawieszenie kariery i powrót rapera w przyszłym roku na Wielkanoc. Kto wie, może dopiero za rok dostaniemy kolejną część układanki.

Poprzedni album To Pimp A Butterfly był rzeczą absolutnie dziesiątkową. Klasykiem w dniu premiery, jednym z tych albumów, o których za 10 lat będziemy mówić, że zmienił grę. Z resztą jest wybitny nie tylko z perspektywy Hip-hopu, ponieważ oprócz wszechobecnego na płycie Jazzu, poruszał się też po takich rejonach jak Funk, Soul czy RnB i spokojnie poleciłbym go laikom chcącym wejść w świat Hip-hopu. Więcej o nim możecie poczytać w naszym rankingu. Po takim apogeum, Kendrick wszedł w poczet wielkich raperów i podobnie jak Snoop Dogg może nagrywać co tylko mu się podoba, lub nie nagrywać w ogóle.

W przeciwieństwie do TPAB całe DAMN. jest oszczędne w środkach, instrumenty zeszły na drugi plan, a na pierwszy wysunęła się perkusja, momentami agresywna i trapowa. Co prawda producenci na płycie sięgają też po sample ze starszych utworów, ale nie są one jakoś bardzo wyeksponowane. Przy pierwszym odsłuchu podkłady mogą nużyć, bo nie wydają się być niczym ciekawym, ale przy każdym następnym wchodzą coraz lepiej. Tak np. prezentuje się DNA., w którym doskonale przeprowadzony przewrót w środku utworu sprawia, że staje się on jednym z najlepszych bangerów tego roku. Jak przystało na Kendricka, posługuje się on tu perfekcyjnym i zabójczym flow, ale pod tym względem nie musiał nic nikomu udowadniać. Słabym momentem jest na pewno singlowe Humble, gdzie toporne pianino brzmi jak parodia starych gangsterskich numerów.

Wspomniany wyżej The Heart Part 4 był dwuczęściowym, lekko eksperymentalnym beatem, który wprowadzał niepokój, co już sugerowało iż będziemy mieli do czynienia z płytą zgoła inną niż poprzednie wydawnictwa rapera. Ostatecznie nie jest aż tak mrocznie, ale o ile na poprzednich albumach Kendrick nawijając o śmierci, diable, seksie czy narkotykach, potrafił robić to z dystansem i z nadzieją na lepsze jutro, tak tutaj oprócz pojedynczych, luźniejszych nagrań, stajemy oko w oko z jego demonami przez co warstwa liryczna jest bardzo złożona.

Jednym z ważniejszych punktów jest FEEL.. Kendrick od dłuższego czasu zdaje sobie sprawę ze swojej potęgi oraz odpowiedzialności za współczesną rap grę, za to, że ogromna część afroamerykańskiej społeczności pokłada w nim nadzieje, takie jak niegdyś pokładała w N.W.A.. Ostatnia linijka „I Feel like the whole world want me to pray for’em/But who the fuck prayin’ for me?” pokazuje, że paradoksalnie przez tą odpowiedzialność Kendrick jest osamotniony, bo musi troszczyć się o innych, ale za niego nikt nie będzie się modlić. Tekst „Ain’t nobody pray for me” powtarzany jest na płycie kilkukrotnie, ale to właśnie w tym utworze mamy do czynienia ze zmęczeniem rapera i poczuciem samotności. Może właśnie stąd wzięło się to chłodne brzmienie, idące łeb w łeb z warstwą liryczną.

Mistrzostwem storytellingu jest FEAR.. Już od pierwszych tekstów typu „Why God why God do i gotta a suffer” czuć, że sami będziemy musieli mierzyć się z ciężkim tematem. Podzielony na trzy zwrotki, z których każda obrazuje strach Kendricka kolejno w wieku lat 7 – życie z surową matką, 17 – wojny gangów i strach przed policją, oraz 27 – brak wiary w siebie i strach przed utratą pięknego życia jakie posiadł stając się raperem. Reszty nie będę spoilerował, bo jest to na tyle emocjonalnie ciężki utwór, że samo pisanie o nim sprawia trudność, a tak samo jak w przypadku tekstów na Good Kid M.a.a.d City, indywidualna eksploracja jest fascynującą podróżą.

DAMN. to chyba najcięższy album Kendricka, nadający się do głębokiej analizy oraz skłaniający do zadumy nad własnym życiem. To kolejny etap tworzenia sztuki przez najwybitniejszego rapera naszych czasów. I mimo, iż osobiście jestem coraz bardziej usatysfakcjonowany tym wydawnictwem, dalej mam wrażenie, że to tylko prolog przed czymś większym, że Kendrick ma jeszcze asa w rękawie, którym podzieli się z nami wkrótce.

OCENA: 9/10